wtorek, 10 stycznia 2017

Reklama... jogurtu?

Nie patrzyłem na ekran. Usłyszałem za plecami. Zmroziło mnie. Reklamy powinny mieć bardziej przemyślane teksty.

".akoma men - konkretna porcja białka"

Serio...?

środa, 4 stycznia 2017

Nie dla psa kiełbasa

Narzekamy na zbyt wysokie ceny mieszkań, samochodów czy sprzętu stereo. Dziwimy się, że nie stać nas na nowe, zachodnie auto, chociaż przecież pracujemy. Dziwimy się, że dobry zestaw kina domowego z telewizorem to kwestia kilkunastu tysięcy złotych, a przecież chcielibyśmy oglądać filmy w takiej jakości. Dziwimy się cenom win w ekskluzywnych restauracjach, a przecież chętnie byśmy coś wypili pod homara czy inne krewetki. Czemu tak jest?

Prawda jest taka, że świat przekonuje nas o tym, że możemy wszystko to mieć. Że na to zasłużyliśmy. Że to jest norma. A przecież wcale nie jest. Istnieją towary luksusowe, które mają pozostać luksusowe właśnie dlatego, że większości na nie nie stać. One mają być dostępne nielicznym. Tym, którzy mają szczęście. Jeśli ktoś będzie miał szczęście (i dość determinacji), dołączy do ich grona, ale to nie jest tak, że wszystko się każdemu należy.

Obecnie panuje trend, że ktokolwiek po byle jakiej szkole ma się za nie wiadomo kogo, bo w rzeczonej szkole powiedziano mu, że jest wybitny. Ale powiedziano tak każdemu, kto opuszczał mury tej uczelni. Jest więc tak wybitny jak tysiące innych, jak setki tysięcy opuszczających podobne placówki, jak miliony chodzących po tym kraju. Jeśli chcesz być wyjątkowy, zrób coś ze sobą, zamiast zadowalać się opinią ludzi, którym płacisz za te opinie! Jaki mają autorytet? Skoro im ufasz w tej sprawie, to już stawiasz się poniżej nich. Na samym wstępie. Pewnie uwierzysz też wszystkim innym, którzy będą Ci pochlebiać, dla własnej korzyści, a potem obrazisz się na każdego, kto będzie śmiał nie zgodzić się z Twoim zdaniem. Dla odmiany Ty też nie będziesz zgadzał się ze zdaniem innych, Tobie podobnych, więc oni obrażać się będą na Ciebie. Zaczniecie sobie coś udowadniać i... udowodnicie, że cała wasza energia idzie psu w dupę - na udowadnianie czegoś komuś, do kogo nie macie żadnego szacunku. W jakim celu? Zależy Wam na zdaniu tej osoby?

A później piękna pani z telewizji przekona Was, że jesteście wyjątkowi i ten samochód / komputer / rejs statkiem jest właśnie dla was, że na niego zasłużyliście i wystarczy wziąć kredyt, by go zdobyć. Tak - przez chwilę się pocieszycie, ale czy poczujecie jak ludzie, którzy maja to na co dzień? Wątpię. Oni nie mają wizji spłaty rat za chwilowy kaprys, więc cieszyć się będą tym co Wy, tylko na zupełnie innym poziomie. Przy okazji - Wam będzie się wydawać (nawet jeśli tylko przez chwilę), że im dorównaliście. Niestety z ich punktu widzenia zamajaczycie jedynie na horyzoncie. Oni się nie przejmą - nie są zazdrośni o swój świat.

Jeśli ktoś pracuje uczciwie, powinien wylądować w średniozamożnej grupie osób, która bez trudu wiedzie przyjemne i obfitujące w rozrywki życie. To jest poziom, do którego należy dążyć. To jest to, na co powinien móc liczyć człowiek. Godziwe wynagrodzenie za uczciwą pracę nie sprawi, że na koncie pojawią się znikąd miliony, tylko dlatego, że jakiś nikt powiedział, że możesz to osiągnąć i że na to zasługujesz. Nie warto ufać ładnie przystrojonym reklamom pokazującym, że każdy może mieć najnowszego mercedesa, bo nie jest to prawda. A jeśli chce się na niego zasłużyć, to trzeba zacząć od początku, a nie od końca jakim jest jego zakup.

O ile przyjemniej jest mierzyć siły na zamiary i zamiast utyskiwać, że nie stać nas na telewizor na całą ścianę, kupić sobie porządny sprzęt, w którym i tak zobaczymy to samo, a który nie sprawi, że pieniądze będą co miesiąc wysysane z konta. Lepiej jest zapewnić sobie swój własny poziom, niż dążyć do czegoś, co właściwie nie jest nam ani potrzebne ani nawet przydatne. Bo jeśli wpadniemy w taki kanał, nie będziemy potrafili się cieszyć niczym - zawsze pozostanie coś lepszego, czego jeszcze nie mamy. 

wtorek, 27 grudnia 2016

Aktualizacje

Nie posiadam smartfona, gdyż nie jest mi do niczego potrzebny - ze wszelkich udogodnień korzystam w domu, a nie w autobusie, poczekalni, sklepie czy na spacerze. Mam gdzieś tych, którzy korzystają z nich w miejscach publicznych, tak samo jak oni mają gdzieś mnie. Dla nich liczy się tylko telefon i niech tak zostanie.

W domu posiadam natomiast tablet Samsung, którego używam głównie jako platformy do komunikacji (mam aplikacje - komunikatory internetowe). Jest więc włączony cały czas. Poza tą funkcją, lubię czasem sobie w coś zagrać. 

Czego nie lubię, to aktualizacje. Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić jaki debil wymyślił, że kiedy tablet leży włączony 24 godziny na dobę, nie może się zaktualizować, natomiast kiedy tylko wezmę go do ręki, chcąc skorzystać z udogodnień technologii, zawiesza się aktualizując gruntownie całe oprogramowanie i wszystkie aplikacje?

Co za debil wymyślił, że stanie się to dopiero po wyjściu ze stanu stand by? Wtedy, kiedy będę chciał użyć urządzenia nie będę mógł tego zrobić. Żeby jeszcze ktokolwiek pytał mnie o zgodę na te aktualizacje, mógłbym uznać sensowność robienia ich akurat w tej chwili - kiedy mam odpalony tablet przed sobą. Jednak nie dostaję żadnych pytań a tylko powiadomienia, że ta czy tamta aplikacja się aktualizuje. Nie mogę tego przerwać ani temu zapobiec - muszę za to obserwować jak postępuje aktualizacja zanim skorzystam z tabletu tak, jak to sobie zaplanowałem. Szczególnie drażniące, gdy włączam tablet by sprawdzić za ile odjeżdża autobus - w takim wypadku czekanie 10 minut na wszystkie aktualizacje mija się z celem. Oczywiście, kiedy odłożę tablet, by zaczekać aż aktualizacja się skończy, tablet przechodzi w stan czuwania i kolejne aplikacje czekają, aż znów włączę go, by skorzystać z aplikacji...

Czy na prawdę w jednej z największych firm technologicznych na świecie siedzi jakiś kretyn, który uznał, że taki sposób aktualizowania oprogramowania będzie najlepszy i najefektywniejszy?

piątek, 1 lipca 2016

Relacje (przyszły) pracodawca - (przyszły) pracownik

Rynek pracy jest jaki jest, ale zastanawia mnie, dlaczego dzisiejsi potencjalni pracodawcy tak bardzo skarżą się na przyszłych pracowników? Dlaczego rekrutujący w firmach nie chcą rekrutowanemu nic powiedzieć, a każdy strzęp informacji uważają za "zbyt wiele". Dlaczego "rozmowa o pracę" bardziej niż rozmowę przypomina przesłuchanie?

Typowo odbywa się to tak:

  • Osoba szukająca pracy wysyła setki CV, odpowiadając na każde ogłoszenie, które ją zainteresuje (większość ogłoszeń jest tak enigmatyczna, że trzeba wysłać CV w ciemno, nie wiedząc ani jaki typ umowy jest oferowany, ani jakie wynagrodzenie, a często nie znając opisu stanowiska czy zakresu obowiązków).
  • Telefon z danego ogłoszenia dzwoni po miesiącu, czasem trzeba czekać na niego jeszcze dłużej. Osoba dzwoniąca nie przedstawia się, nie mówi o jaką firmę czy stanowisko chodzi, spodziewając się, że aplikujący na stanowisko złożył tylko tę jedną ofertę i od miesiąca czeka na telefon, by podjąć pracę w tej jednej jedynej firmie. Po pytaniu "czy wysyłał(a) pan(i) do nas CV?", na które każdy odpowiada, że tak, choć absolutnie tego nie pamięta, następuje drugie "czy jest pan(i) zainteresowany/(a) podjęciem pracy?". Przy czym, jeśli zadasz jakiekolwiek pytanie, to źle wpływa na pracodawcę (bo on uważa to za stratę czasu, że chcesz się dowiedzieć czegoś już przez telefon, lepiej żebyś przejechał przez pół miasta. Pracodawca nie lubi też, gdy jesteś "wybredny" i nie chcesz "umowy o dzieło" na śmieciową stawkę lub zapytasz nie daj Boże o wynagrodzenie). Większości informacji pracodawca "nie udziela przez telefon", lub osoba dzwoniąca "nie jest uprawniona do udzielania informacji".
  • W końcu jedziesz na rozmowę o pracę i znów szok. Osoba, która ma rozmawiać zupełnie nie jest przygotowana do rozmowy. Zadaje jakieś bzdurne pytania, sprawdza jakieś niuanse i zadaje pytanie "ile chciał(a)by pan(i) zarabiać", zanim powiedzą ci cokolwiek o wykonywanych obowiązkach czy podejmowanej odpowiedzialności. Na odpowiedź, że to zależy co mam robić, słyszysz często "ale tak najmniej, to ile?". W takim wypadku nie miej złudzeń - szukają kogoś za najniższą krajową (a zdarza się, że za mniej), bo skoro nie ważne jakie masz obowiązki, tylko ile chcesz, to znaczy, że pracę może wykonywać każdy, a jej jakość nikogo nie obchodzi. 
  • Na koniec rozmowy (a właściwie przesłuchania, bo wiele twoich pytań pozostało bez odpowiedzi), słyszysz "zadzwonimy do końca tygodnia". Przy czym nie licz na to, że ktokolwiek zadzwoni, jeśli nie będą zainteresowani twoją kandydaturą. Nawet jeśli powiedzą, że zadzwonią także w przypadku odmowy. Jak dotąd słyszałem o jednej firmie, która zadzwoniła, by poinformować, że jednak nie są zainteresowani. I jest to chlubny wyjątek.
Po całym procesie nie wiesz sam(a), czy to właściwie oferta dla ciebie. Przeważnie nie spełnia ona twoich wymagań w nawet najmniejszym stopniu, a brak przygotowania rekrutującego wpływa na ciebie deprymująco. W takiej sytuacji wyprowadzają cię z równowagi stwierdzenia pracodawców.
  • W kraju nie ma bezrobocia - szukamy na to stanowisko już od miesiąca i nikt nie jest zainteresowany. Tak - szukacie niewolnika za głodową stawkę, który będzie pracował po 12 godzin dziennie, przejmując obowiązki wszystkich w firmie, którzy są starsi stażem. Powodzenia.
  • Pracownicy marnują nasz czas, przychodzą na rozmowę, chociaż nie są zainteresowani. Może napiszcie w końcu w ogłoszeniu kogo i na jakich warunkach szukacie, zamiast wypisać tylko jakie wymagania trzeba spełniać? To wy marnujecie czas pracownika, a jeśli firma, która zatrudnia setkę pracowników biurowych nie posiada nikogo, kto jest w stanie sformułować klarowne ogłoszenie, to znaczy, że szukacie właśnie takiego pracownika. Nie? A kogo?
  • Pracownik jest bezczelny. Chciał tyle kasy za tak łatwą robotę. Nie - pracownik chciał godziwego wynagrodzenia, chociażby za spędzony w pracy czas, skoro nie ma niczego bardziej skomplikowanego do zrobienia na stanowisku, którego wymagania to dwa języki obce, biegła obsługa programów biurowych, prawo jazdy i znajomość podstaw księgowości (nie wspominając o dyspozycyjności, umiejętności pracy w stresie i obsługi klienta).
A na koniec słówko o Anglikach, którzy byli za wyjściem z Unii Europejskiej, by pozbyć się Polaków z rynku pracy. Skoro twierdzicie, że przyjeżdża do was Polak, obcokrajowiec bez znajomości języka i bez żadnych kwalifikacji i kradnie wam pracę, to może w końcu czas znaleźć sobie prace, w której kwalifikacje są wymagane i której taki "nikt" nie będzie w stanie ukraść pierwszego dnia?