piątek, 1 lipca 2016

Relacje (przyszły) pracodawca - (przyszły) pracownik

Rynek pracy jest jaki jest, ale zastanawia mnie, dlaczego dzisiejsi potencjalni pracodawcy tak bardzo skarżą się na przyszłych pracowników? Dlaczego rekrutujący w firmach nie chcą rekrutowanemu nic powiedzieć, a każdy strzęp informacji uważają za "zbyt wiele". Dlaczego "rozmowa o pracę" bardziej niż rozmowę przypomina przesłuchanie?

Typowo odbywa się to tak:

  • Osoba szukająca pracy wysyła setki CV, odpowiadając na każde ogłoszenie, które ją zainteresuje (większość ogłoszeń jest tak enigmatyczna, że trzeba wysłać CV w ciemno, nie wiedząc ani jaki typ umowy jest oferowany, ani jakie wynagrodzenie, a często nie znając opisu stanowiska czy zakresu obowiązków).
  • Telefon z danego ogłoszenia dzwoni po miesiącu, czasem trzeba czekać na niego jeszcze dłużej. Osoba dzwoniąca nie przedstawia się, nie mówi o jaką firmę czy stanowisko chodzi, spodziewając się, że aplikujący na stanowisko złożył tylko tę jedną ofertę i od miesiąca czeka na telefon, by podjąć pracę w tej jednej jedynej firmie. Po pytaniu "czy wysyłał(a) pan(i) do nas CV?", na które każdy odpowiada, że tak, choć absolutnie tego nie pamięta, następuje drugie "czy jest pan(i) zainteresowany/(a) podjęciem pracy?". Przy czym, jeśli zadasz jakiekolwiek pytanie, to źle wpływa na pracodawcę (bo on uważa to za stratę czasu, że chcesz się dowiedzieć czegoś już przez telefon, lepiej żebyś przejechał przez pół miasta. Pracodawca nie lubi też, gdy jesteś "wybredny" i nie chcesz "umowy o dzieło" na śmieciową stawkę lub zapytasz nie daj Boże o wynagrodzenie). Większości informacji pracodawca "nie udziela przez telefon", lub osoba dzwoniąca "nie jest uprawniona do udzielania informacji".
  • W końcu jedziesz na rozmowę o pracę i znów szok. Osoba, która ma rozmawiać zupełnie nie jest przygotowana do rozmowy. Zadaje jakieś bzdurne pytania, sprawdza jakieś niuanse i zadaje pytanie "ile chciał(a)by pan(i) zarabiać", zanim powiedzą ci cokolwiek o wykonywanych obowiązkach czy podejmowanej odpowiedzialności. Na odpowiedź, że to zależy co mam robić, słyszysz często "ale tak najmniej, to ile?". W takim wypadku nie miej złudzeń - szukają kogoś za najniższą krajową (a zdarza się, że za mniej), bo skoro nie ważne jakie masz obowiązki, tylko ile chcesz, to znaczy, że pracę może wykonywać każdy, a jej jakość nikogo nie obchodzi. 
  • Na koniec rozmowy (a właściwie przesłuchania, bo wiele twoich pytań pozostało bez odpowiedzi), słyszysz "zadzwonimy do końca tygodnia". Przy czym nie licz na to, że ktokolwiek zadzwoni, jeśli nie będą zainteresowani twoją kandydaturą. Nawet jeśli powiedzą, że zadzwonią także w przypadku odmowy. Jak dotąd słyszałem o jednej firmie, która zadzwoniła, by poinformować, że jednak nie są zainteresowani. I jest to chlubny wyjątek.
Po całym procesie nie wiesz sam(a), czy to właściwie oferta dla ciebie. Przeważnie nie spełnia ona twoich wymagań w nawet najmniejszym stopniu, a brak przygotowania rekrutującego wpływa na ciebie deprymująco. W takiej sytuacji wyprowadzają cię z równowagi stwierdzenia pracodawców.
  • W kraju nie ma bezrobocia - szukamy na to stanowisko już od miesiąca i nikt nie jest zainteresowany. Tak - szukacie niewolnika za głodową stawkę, który będzie pracował po 12 godzin dziennie, przejmując obowiązki wszystkich w firmie, którzy są starsi stażem. Powodzenia.
  • Pracownicy marnują nasz czas, przychodzą na rozmowę, chociaż nie są zainteresowani. Może napiszcie w końcu w ogłoszeniu kogo i na jakich warunkach szukacie, zamiast wypisać tylko jakie wymagania trzeba spełniać? To wy marnujecie czas pracownika, a jeśli firma, która zatrudnia setkę pracowników biurowych nie posiada nikogo, kto jest w stanie sformułować klarowne ogłoszenie, to znaczy, że szukacie właśnie takiego pracownika. Nie? A kogo?
  • Pracownik jest bezczelny. Chciał tyle kasy za tak łatwą robotę. Nie - pracownik chciał godziwego wynagrodzenia, chociażby za spędzony w pracy czas, skoro nie ma niczego bardziej skomplikowanego do zrobienia na stanowisku, którego wymagania to dwa języki obce, biegła obsługa programów biurowych, prawo jazdy i znajomość podstaw księgowości (nie wspominając o dyspozycyjności, umiejętności pracy w stresie i obsługi klienta).
A na koniec słówko o Anglikach, którzy byli za wyjściem z Unii Europejskiej, by pozbyć się Polaków z rynku pracy. Skoro twierdzicie, że przyjeżdża do was Polak, obcokrajowiec bez znajomości języka i bez żadnych kwalifikacji i kradnie wam pracę, to może w końcu czas znaleźć sobie prace, w której kwalifikacje są wymagane i której taki "nikt" nie będzie w stanie ukraść pierwszego dnia?