wtorek, 31 lipca 2012

Sztuka Nowoczesna

Nie znam się na sztuce. Żadnej. Wiem jednak co mi się podoba, co mi się nie podoba, co rozumiem a czego nie. Niektóre dzieła w mojej subiektywnej opinii uznać mogę za sztukę pomimo tego, że mi się nie podobają. Niektóre dzieła są dla mnie zrozumiałe i zachwycam się tym co wyrażają, bardziej nawet niż tym w jaki sposób to wyrażają. Niektóre jednak "dzieła" żadna miarą na miano sztuki nie zasługują. Nie jestem jednak wyznacznikiem, więc prezentuję dziś moją subiektywną opinię - to żadna prawda objawiona i dopuszczam do wiadomości, że ktoś może się ze mną zgodzić lub nie.

Sztuki nowoczesnej w większej części nie rozumiem. Tak jak jestem w stanie docenić kunszt rzeźby przedstawiającej totalną abstrakcję czy sztukę użytkową, nawet tę zupełnie niepraktyczną, tak nie umiem docenić niebieskiego prostokąta na płótnie czy różnobarwnych plam farby rozmazanych penisem. Znawcy zapewne uznają, że nie rozumiem modnej ostatnio "koncepcji". Koncepcją można podeprzeć wszystko, unieść wszystko do rangi sztuki, jednak sztuka powinna być raczej uniwersalna, niż próbować stworzyć uzasadnienie istnienia samej siebie. Koncepcją zwykło się także uzasadniać głupie wypowiedzi, co na szczęście spotkało się w końcu z odzewem. Trzeba gdzieś się zatrzymać, bo niedługo ktoś zamorduje grupę ludzi, przepuści przez maszynkę do mięsa, usmaży kotlety i nazwie sztuką - jeśli to się jeszcze nie zdarzyło, to zapewne zdarzy się niedługo.
Jeśli coś do zaistnienia potrzebuje sztucznych uzasadnień, które udowadniane są właśnie przez zaistnienie uzasadnianego obiektu, to nie ma racji bytu - jest zbędne. Istnieje tylko dla samego siebie. Sztuka istnieje od zawsze i jest potrzebą wyższego rzędu - z pewnością nie jest czymś, co potrzebuje uzasadnień. Mało kto zapyta "czy to jest sztuka" będąc skonfrontowanym ze sztuką nie budzącą wątpliwości. Wręcz przeciwnie sprawa ma się w przypadku sztuki nowoczesnej, która prowokuje do pytań. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, ze te pytania to przeważnie "co to jest i po jaką cholerę tu stoi?". Może więc sztuka nowoczesna to sztuka, ale dla ludzi oświeconych? Dla artystów? Dla tych nadludzi, którzy w kupie gówna widzą coś więcej niż smród ekskrementów? A może to tylko snobistyczny kierunek lansujący pewne "dzieła", by podbić ich cenę na aukcjach i sztucznie przeprowadzać fundusze od jednego "znawcy sztuki" do innego?

niedziela, 29 lipca 2012

Urzędy

Nie tylko Urząd Pracy funkcjonuje na wypaczonych zasadach - inne urzędy także. 

Niedawno dowiedziałem się z pierwszej ręki o przebiegu wizyty w urzędzie skarbowym. Urzędniczka nie przyjmowała żadnych tłumaczeń ani nie udzielała informacji. Na pytanie co petent ma zrobić odpowiedziała "Jestem tu od egzekwowania prawa a nie od udzielania informacji na jego temat". Kto w takim razie jest od udzielania informacji? Czyżby jakiś inny urząd? Jakaś tajna organizacja? A może każdy powinien skończyć wszelkie możliwe kierunki studiów i pozostawać na bieżąco z wszelkimi przepisami, które w tym kraju zmieniają się jak w kalejdoskopie? Przepisy nieustannie powstają, zmieniają się, są uchwalane i odwoływane. To obowiązkiem urzędników jest mieć wiedzę na ich temat i dzielić się nią z petentem. Powiedziałbym nawet, że podstawowym obowiązkiem. Jaką inną funkcje ma urząd? Obecnie wydaje się, że przede wszystkim omotanie, wprowadzenie w błąd i wykorzystanie przewagi, by w majestacie prawa grabić nas dodatkowo. Ale z drugiej strony - skoro w takich instytutach kompletnie nic nie zależy od tego czy pracownik będzie pomocny, uprzejmy i petent wyjdzie zadowolony - pensja uzależniona jest od widełek, a te zależą w głównej mierze od stażu i zajmowanego stanowiska. Nie - awanse też nie zależą od skuteczności w pracy. A skoro tak - urzędnik nie martwi się o efektywność. Nie boi się też straty pracy z uwagi na bylejakość, bo petent zgłaszając skargę także składa ją w urzędzie, kierując do innej osoby, która lekceważy swoje obowiązki. 

Są oczywiście chlubne wyjątki - bez trudu i straty czasu można załatwić wszystko w Urzędzie Dzielnicy Ursynów. Przypuszczam, że istnieją także inne wyjątki potwierdzające regułę. Niestety większość doświadczeń z urzędami kończy się w sposób opisany powyżej - to petent musi wiedzieć więcej, żeby udowodnić urzędnikowi swoje racje. W przeciwnym razie jest na straconej pozycji.

czwartek, 26 lipca 2012

Urząd Pracy

W zamyśle prawdopodobnie Urząd Pracy miał pomagać pracownikowi w znalezieniu pracy i powrocie do życia zawodowego. Niestety - działanie tej instytucji, tak jak wielu innych w naszym pięknym kraju, zostało wypaczone. Stał się kolejnym urzędem, który dba o własny interes i o przestrzeganie niewłaściwych przepisów zamiast o dobro petenta. Nie można tam uzyskać żadnej rzeczowej informacji od pracujących urzędników, a informacje, które są udzielane potrafią wprowadzić w błąd. Także oferty pracy zdają się być dobierane nieco losowo, a osoby, które je przydzielają mogłyby posiadać większą wiedzę, by lepiej dopasować wiedzę i umiejętności oraz skończone studia do ofert, które proponują petentom.

Jak działa Urząd Pracy


Podstawowym i narzucającym się efektem pracy tej instytucji jest z pewnością zasiłek dla bezrobotnych. Zasiłek wypłacany jest osobie, która straciła pracę, przez okres sześciu miesięcy od dnia straty pracy. Rejestrując się więc jako bezrobotny w Urzędzie Pracy, otrzymujemy taki właśnie zasiłek. Warto wspomnieć, że jeśli sami odeszliśmy z pracy, nie otrzymamy zasiłku przez okres pierwszych trzech miesięcy (czyli dostaniemy tylko za miesiąc czwarty, piąty i szósty). Oczywiście zasiłek dla bezrobotnych, to marne grosze, które zupełnie nie wystarczą nawet na najpilniejsze potrzeby - żyć się za tą kwotę nie da.

Kolejnym świadczeniem serwowanym nam przez ten urząd jest ubezpieczenie zdrowotne. Warto być zarejestrowanym jako bezrobotny, gdyż mamy dostęp do publicznej służby zdrowia, na którą i tak łożyliśmy przez cały okres swojej zawodowej aktywności. Można ubezpieczyć się samemu i kontynuować składki, ale jest to droższe niż prywatne ubezpieczenie, więc nie warto. Trzeba przyznać, że kiedy jest się bezrobotnym, Urząd Pracy to jedyna szansa na to, by korzystać z pieniędzy, które wpłaciło się na ten cel jeszcze za czasów pracujących.

Najbardziej oczywistą, wydawałoby się, funkcją powinno być oferowanie pracy bezrobotnym. Jest to też najbardziej wypaczona funkcja dzięki obowiązującym przepisom. Oferty pracy proponowane przez urząd są dobierane na podstawie błędnych wytycznych. Brak jest pełnej informacji na temat wymagań pracodawcy (proponowanie pracy wymagającej prowadzenia samochodu osobom bez prawa jazdy) jest wprowadzaniem w błąd przez urzędników, którym nie chce się przyłożyć do wykonywanej pracy (a jeśli mają jakąś pracę, to powinni ją wypełniać najlepiej jak to możliwe) i którzy być może powinni oddać swoje stanowisko petentom szukającym pracy, skłonnym wykonywać ją z większą starannością.
Odmowa pracy na stanowisku proponowanym przez Urząd Pracy skutkuje zakończeniem wypłaty świadczeń i ustaniem ubezpieczenia. Ten prosty przepis powoduje, ze oferty pracy, które pracodawcy przedstawiają urzędowi, a urzędy petentom są w dużej części "za minimalną krajową" - zgodnie z przepisami albo zaczniesz harować za grosze, albo tracisz świadczenia. Można tylko liczyć na to, że pracodawca nie zdecyduje się na pracownika, dzięki czemu ten nie utraci świadczeń. Dużo większe szanse i to na lepszą pracę mają ci, którzy szukają pracy na własną rękę - na Urząd w tej kwestii nie ma co liczyć.
Innymi pracodawcami, których oferty proponowane są bezrobotnym, są urzędy i instytucje, które z różnych względów (w tym przepisów i regulaminów) obowiązane są urządzić konkurs dla kandydatów na stanowisko. Jest to strata czasu dla ludzi, którym tą ofertę przydzielono w urzędzie, gdyż  przeważnie kandydat, który dostanie pracę znany jest jeszcze przed ogłoszeniem konkursu.

Reasumując - Urząd Pracy pod względem znalezienia pracy przegrywa konkurencję z internetem i gazetami z ogłoszeniami. Żadnej pomocy ze strony urzędników nie należy się spodziewać. O każdą proponowaną ofertę należy dokładnie wypytać, czy przypadkiem są to już wszystkie wymagania. A najlepiej, jeśli to tylko możliwe, trzymać się z daleka od tej przestarzałej instytucji.

środa, 25 lipca 2012

Wiek Emerytalny

Ostatnimi czasy wydarza się wiele dyskusji na temat podnoszenia wieku emerytalnego. Dziwię się młodym ludziom, którzy juz dziś krzyczą "jak mamy pracować do 67-go roku życia?" - czy na prawdę to jest największy problem tej sytuacji? Zastanówmy się rozsądnie, czy nie bardziej warto byłoby się zastanowić nad tym, czy w ogóle dostaniemy jakąś emeryturę? Czy składki, które odkładamy cokolwiek nam zagwarantują? Czy pieniądze, które trafiają do ZUS istnieją gdziekolwiek poza papierem na którym są wydrukowane, kiedy otrzymujemy zestawienie?

To nie wiek emerytalny jest problemem!


Wiemy doskonale, że na porządną emeryturę nie mamy co liczyć - moim zdaniem nie mamy co liczyć na jakąkolwiek emeryturę - pieniądze, które obecnie wpłacamy są systematycznie przejadane z nadzieją, że w przyszłości następne pokolenia będą napełniać kasę i z kolei my przejemy ich emerytury. Niestety ten system działać nie będzie. Tak jak my jesteśmy wychowani w poszanowaniu dla prawa a skostniałe urzędy i przestarzałe systemy mamy we krwi w pamięci dla zeszłego ustroju, tak pokolenia kolejne wychowane są w społeczeństwie, które ceni własność prywatną, zysk i prawo dżungli. I słusznie - pracuję i chcę, by pieniądze przeze mnie zarobione były przeznaczone dla mnie. Nie chcę korzystać z czegoś co wypracował ktoś inny tak jak nie chcę, by ktoś korzystał z tego co ja wypracowałem, przynajmniej bez mojej zgody. Mogę utrzymać członków swojej rodziny, nawet tych, którzy już nie utrzymują się sami, pod warunkiem, że państwo nie będzie zmuszać mnie do zasilenia publicznej kasy mamiąc mnie obietnicą emerytury - ja w to nie wierzę. Kolejne pokolenia nie uwierzą tym bardziej, więc tym większy będzie ich sprzeciw wobec takiej sytuacji. To, co udaje się ZUS-owi od tylu lat nie może działać przez kolejne 30 - czasy się zmieniają i ludzie także.

A skoro nie dostanę emerytury, to po co mam sobie zawracać głowę jakimś fikcyjnym "wiekiem emerytalnym"? Skoro służy on tylko do określenia momentu, kiedy mogę przestać pracować i żyć z pieniędzy od Państwa, a tych pieniędzy nie będzie, to po co przejmować się wiekiem, w którym można odejść z pracy i nie dostać nic? To można zrobić w każdej chwili! Uwolnijcie się od myślenia w sposób narzucony przez media - to nie wiek emerytalny jest problemem, ale wysokość emerytur!

Co robić, żeby nie umrzeć z głodu?


A jak radzić sobie bez emerytur? O tym trzeba pomyśleć już teraz i już teraz, dopóki mamy środki, zacząć oszczędzać. A jeśli nie umiemy, nie wiemy jak oszczędzać - można oszczędzać nawet dzięki hobby. Można robić to co się lubi i gromadzić kapitał na cięższe czasy. Nie warto czekać na ZUS, bo on nasze pieniądze dawno już wydał i czeka na kolejne.

sobota, 21 lipca 2012

Bezpłatna Służba Zdrowia

Na pokrewny temat - refundacji leków i strajku lekarzy z nią związanym - pisałem wcześniej. Tym razem zwracam uwagę na jedną z reklam telewizyjnych (a wiem, że jest więcej podobnych). chodzi mi o "Ubezpieczenie na Wypadek Leczenia".

"Wyślij SMS za ileś tam PLN a pokryjemy koszty leczenia w razie pobytu w szpitalu" mówi Pani z ekranu w kraju, w którym ubezpieczenie zdrowotne jest obowiązkowe. Nawet jeśli ktoś korzysta z prywatnej służby zdrowia, to i tak musi płacić za to obowiązkowe ubezpieczenie. Służba zdrowia jest bezpłatna (to znaczy płatna i to słono - w podatkach),a w telewizji puszczane są reklamy, żeby ubezpieczyć się w razie kosztów leczenia.
Nie każcie mi płacić ubezpieczenia a chętnie wyśle Wam ten SMS i za niego zapłacę, a jeśli już mnie zmuszacie do ponoszenia obowiązkowych wydatków z tego tytułu, to jakim cudem macie czelność przyznawać w TV, że koszty leczenia i tak trzeba będzie pokryć z własnej kieszeni?

Płacę ubezpieczenie zdrowotne, które muszę zapłacić, bo nie mam możliwości zrezygnowania z niego, jednak publiczna służba zdrowia działa (jak wiem od ludzi, którzy z niej korzystają) w sposób absolutnie zniechęcający mnie do korzystania z niej.ubezpieczam się więc w prywatnej placówce medycznej, która kosztuje mnie mniej niż publiczna służba zdrowia, a działa dalece sprawniej. Nie mam ochoty przepłacać, czy płacić z tytułu osób, które korzystają z publicznej służby zdrowia, bo niby dlaczego miałbym? Pozostaje kwestia leczenia szpitalnego, chorób przewlekłych. Jednak w reklamie jasno jest powiedziane, że za leczenie szpitalne w bezpłatnej służbie zdrowia trzeba będzie zapłacić, a ja jestem przekonany, że gdyby nie płacić przez całe życie ubezpieczenia przymusowego, każdego stać by było by zapłacić w razie nagłego wypadku z własnej kieszeni lub ubezpieczyć swoje zdrowie prywatnie. Każdy za siebie.

piątek, 20 lipca 2012

Anonimowość w sieci

Powiedzmy sobie szczerze - w dniu dzisiejszym anonimowość w sieci nie istnieje. Chcąc pozostać anonimowymi natomiast, nie istniejemy w sieci. Koło się zamyka.
Ale czy chcemy pozostać anonimowi? Czemu należymy do portali społecznościowych, wstawiamy swoje zdjęcia, ujawniamy miejsce w jakim się znajdujemy, piszemy o nawet najbardziej intymnych sferach swojego życia, ustawiamy status związku, zapraszamy nieznajomych na imprezy, publikujemy treści, z którymi się utożsamiamy. Po co to wszystko?
Dla niektórych jest to okazja do zaistnienia, dla niektórych szansa na odnowienie utraconych kontaktów (jeśli nie możesz kogoś znaleźć, to daj się znaleźć jemu), dla niektórych reklama - w dodatku jedna z tańszych i lepiej stargetowanych reklam, a dla innych rozrywka. Nie wiem co jest rozrywkowego w uzewnętrznianiu siebie publicznie, uprawianiu internetowego ekshibicjonizmu, chęci zabawienia innych, często swoim kosztem.
Drugą stroną medalu jest paranoja, że ONI (kimkolwiek by nie byli) namierzą nas i... właśnie nie wiem i co. Kiedyś, używając Windowsa zostałem zapytany przez znajomego Linuxowca: "nie boisz się, że Bill Gates może wiedzieć co robisz na komputerze?" Nie - nie boję się. Jeśli Bill Gates, bogacz, nie ma nic lepszego do roboty niż obserwowanie całymi dniami co robię, to nie widzę w tym żadnego problemu - niech sobie ogląda - na zdrowie. Paranoja jest znacznie gorsza od publicznego ekshibicjonizmu, ale przyznać trzeba, że bez paranoi nasze dane szybko rozpłyną sie po internecie i każdy będzie miał do nich dostęp. I dobrze - w tym szumie informacyjnym będzie je tak samo trudno odnaleźć jak bez niego. Że dostanę na skrzynkę e-mail trochę spamu? Skasuję. Że będą dzwonić z promocjami? Nie odbieram. Że ktoś ma moje dane? Niech ma. Ma w sieci dane milionów ludzi, w tym i moje. Co z tego? Nie ustrzegę się tego.
Jednak brak anonimowości w sieci ma i swoje dobre strony - będąc zalogowanym w różnych programach i konkursach można wygrać nagrody bez wysyłania smsów (płatnych) czy inwestowania czasu w wyszukiwanie promocji. Promocje same się pchają - wystarczy odróżnić te wartościowe od nachalnego spamu. Ot i wszystko.
Dla chętnych bardziej romantycznej wizji naszej obecności w sieci polecam dziś książkę "Samotność w Sieci" teraz także w wersji nieco bardziej ekskluzywnej.

wtorek, 17 lipca 2012

Religia nie jest dla wszystkich


W Katolickiej Polsce mamy do czynienia z sytuacją, w której społeczeństwo dzieli się na trzy podstawowe grupy związane z religią - na Wierzących Chrześcijan, na Wyznawców Innych Religii oraz na Zdeklarowanych Ateistów. Co ciekawe do grupy trzeciej należą ludzie, którzy jasno i dobitnie prezentują swoje stanowisko w tej dziedzinie. Z dumą. Do pierwszej w zasadzie też, ale przeważnie ludzie Ci nie zgłębili tego, za czym się opowiadają. Myślę, że warto przyjrzeć się tej pierwszej grupie, gdyż poglądy głoszone przez nią często zaprzeczają samej religii. 
Spotykam się ostatnio z wieloma komentarzami odnośnie tego, że w religii coś jest nie tak, że coś należy zmienić, że spowiedź to przeżytek, że to, ze tamto. Postawmy sprawę jasno - żadna religia, w tym i Rzymsko-Katolicka nie jest dla każdego! Więcej - religia w dzisiejszych czasach ma zasady, które powodują, że jedynie niewielka grupa powinna zdecydować się na jej praktykowanie. Zasad tych się nie zmienia, a jedynie decyduje, czy chce się być członkiem tej religii z jej zasadami, czy też nie. Każda inna opcja to tworzenie nowej religii.
Religia nie jest tożsama z Wiarą, ale ją zawiera, tuż obok zasad, nakazów, zakazów, obrządków, praktyk i samej duchowości. Nie można przyjąć jedynie części poglądów i zasad rządzących jakąś religią, aby uznawać się za jej wyznawcę. Samo pismo mówi, że trzeba być zimnym lub gorącym, a nie letnim (Apokalipsa Świętego Jana, rozdział 3, wersety 15-16). 
Jeśli uważasz się za "wierzącego - niepraktykującego", to w co wierzysz? W Boga? A co to oznacza? Wierzysz, że istnieje? że istniał? że jest wszechmogący? że jest wszędzie? Wierzysz w Sąd Ostateczny? A może w to, że Bóg jest w trzech osobach? W Jezusa? W Ducha Świętego? A może wierzysz w Niepokalane Poczęcie? W Kościół? W którąkolwiek z tych rzeczy nie wierzysz? Sama Wiara to jeszcze nie religia. Jeśli masz wiarę, to dopiero początek do religii. Żeby uważać się za Członka Kościoła Rzymsko-Katolickiego musisz wierzyć we wszystkie te rzeczy, zachowywać przykazania, postanowienia kościoła i masę innych rzeczy, których wymaga ta religia. Jeśli buntujesz się przed spowiedzią, bo "to przeżytek", bo "Bóg jest wszędzie - po co mam się spowiadać księdzu", to zanim zaczniesz wygadywać brednie zgłęb najpierw czy rzeczywiście jest tak jak myślisz. Wbrew pozorom Kościół ten nie istnieje nieprzerwanie od dwóch tysięcy lat, bo ma głupie i nieżyciowe zasady, ale dlatego że zasady te mają swoje uzasadnienie historyczne i obyczajowe, a nawet sam obrządek ma swoje źródła w rozsądnych i logicznych zasadach.

Spowiedź


Krótka lekcja o spowiedzi, która powinna być znana wszystkim Chrześcijanom jeśli nie z lekcji religii (tak bardzo niedocenianym, że wręcz ignorowanym przez tych, którzy później wypisują te wszystkie bzdury świadczące o ich niewiedzy i braku zgłębienia tematu), to przynajmniej z nauk przygotowujących do Bierzmowania (tak - te także są traktowane po łebkach, a przecież ich celem jest umożliwienie zrozumienia religii, w której chcemy później istnieć).
W czasach pierwszych Chrześcijan, żyli oni w społecznościach (miastach) rzymskich, w której ludzie wyznawali innych bogów. Ukrywali się więc, by nie oskarżono ich o wyznawanie fałszywych bóstw, co powodowało, że spotykając się potajemnie musieli sobie ufać. Kiedy ktoś z tej niewielkiej grupki zrobił coś złego, to albo uczynił zło któremuś ze swoich towarzyszy, a więc zaszkodził współwiercy, albo uczynił zło komuś z zewnątrz, skupiając uwagę na całej grupce, jako że była ona hermetyczna, a więc także zaszkodził swoim. Z tego powodu musiał ich przeprosić. W tym celu (tak nakazywał obrządek) nakładał szatę pokutną i chodził w niej aż do wielkiego czwartku, kiedy to (raz w roku) odbywało się publiczne wyznanie grzechów przed całym kościołem (przypominam - "Kościół Powszechny" o którym mowa w modlitwie to "Wspólnota Ludzi Wierzących". Wiara w kościół także jest warunkiem istnienia w tej religii), jako że czyn (zwany grzechem) skierowany był przeciwko temu kościołowi. Wtedy Kościół decydował, czy można takiemu grzesznikowi odpuścić - mógł wtedy zdjąć szatę i dołączyć do tych "rozgrzeszonych", czy też konieczne jest noszenie szaty aż do kolejnego Wielkiego Czwartku.
W miarę powiększania się ilości Chrześcijan okazało się, że w Wielki Czwartek nie ma możliwości wysłuchania wszystkich grzeszników, pozwolono więc na spowiedź w czasie innych dni. Powstał także problem ilości osób potrzebnych do odpuszczenia - gdy cały Kościół liczył kilkanaście osób, nie było problemu. Przy kilkudziesięciu czy kilkuset, technicznie nie było to możliwe. Wybrano więc przedstawicieli Kościoła, którym dano prawo odpuszczania w imieniu wszystkich członków kościoła - całej wspólnoty. Uznano, że Ci ludzie mają niezbędna wiedzę i predyspozycje, żeby odpuszczać grzechy w imieniu Kościoła (a nie w imieniu Boga - Bóg jest wszechmocny, więc poradzi sobie sam z odpuszczaniem grzechów). 
Ksiądz nie odpuszcza więc grzechów w imieniu Boga, a w imieniu ludzi. A wyznając religię Rzymsko-Katolicką nie można nie zgodzić się z tym rytuałem, ponieważ jest to nierozłączna część tej religii!

Warto także zawsze pamiętać, że samo wyznanie grzechów to jeszcze nie spowiedź. Potrzebny jest też rachunek sumienia, żal za grzechy, postanowienie poprawy i zadośćuczynienie - bez któregokolwiek z tych warunków możemy sobie równie dobrze odpuścić wyznanie grzechów - spowiedź i tak jest nieważna. Tylko pamiętajmy - nikt nam nic za to nie zrobi, ale jeśli ktoś chce wyznać grzechy, żeby przyjąć opłatek, równie dobrze może to zrobić bez wyznawania - tak samo się nie liczy.

Apeluję więc o chwilę zastanowienia zanim się coś palnie - czy jestem członkiem tej religii? A może przyjąłem część zasad, która mi odpowiadała i jestem tylko trochę bardziej religijny niż mój sąsiad i brat? Pamiętaj - zimny lub gorący. Albo jesteś albo nie. Nie ma mniej i bardziej. Wszyscy możemy popełniać błędy, jednak jeśli chcemy uważać się za Chrześcijan, powinniśmy próbować walczyć z własnymi błędami tak, jak chcąc uchodzić za ludzi inteligentnych powinniśmy stale pogłębiać swoją wiedzę, żeby nie wypowiadać się na tematy o których nie mamy pojęcia.

Na rynku jest wiele książek traktujących o religii, jednak czytanie ich wszystkich mija się z celem. Dużo więcej da szczera i otwarta rozmowa z księdzem - najlepiej z takim, który ma doświadczenie w prowadzeniu lekcji religii lub przygotowaniu do bierzmowania. To wbrew pozorom nie są zaślepieni ludzie, nie mający własnych poglądów, za to z pewnością mają wiedzę na temat religii, która to wiedza może niejednego zadziwić. Nawet tych, którym wydaje się, że wiele na ten temat wiedzą. 
Jeśli zaś chodzi o książki, to polecam oczywiście Pismo Święte - najlepiej bogate, ilustrowane wydania w dobrym przekładzie. To książka, ktorą zawsze warto mieć, kupuje się ją raz na całe życie, warto więc zainwestować i mieć porządne wydanie, do którego będzie się sięgać z przyjemnością.Przypominam jednocześnie, że to nie jest jakaś tam książeczka, którą trzeba przeczytać od deski do deski. Pisma Świętego nie powinno się czytać od deski do deski, ponieważ to nie pozwala się skupić. Należy czytywać fragmentami. Można posłużyć się w tym celu kalendarzem i czytać fragment przeznaczony specjalnie na dany dzień liturgiczny - to dużo bardziej wartościowy sposób.

PS

Dla wyjaśnienia i dla dociekliwych - nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem członkiem Kościoła Rzymsko-Katolickiego, bo świadomie nie zachowuje niektórych jego zasad. Wiedzę natomiast niezbędną do swobodnego i rzeczowego wypowiadania się w temacie posiadłem z racji licznych zainteresowań, także i tą dziedziną.

środa, 11 lipca 2012

Refundowanie In Vitro

Ostatnio w mediach pojawił się temat refundacji zapłodnień in vitro. Więc pytam, skoro jest temat, a nasz rząd nie umie sobie poradzić z jego ciężarem, czemu nie zrobić referendum w tej sprawie? Czemu po raz kolejny chcą nam wcisnąć ustawowy bubel na który my, Podatnicy będziemy płacić. Brak możliwość zajścia w ciążę nie zagraża niczyjemu życiu lub zdrowiu. Jeśli ktoś ma potrzebę posiadania dzieci i koniecznie chce, żeby to było jego genetyczne potomstwo, to niech sam za to płaci. Czy jeśli ktoś dzieci mieć nie chce, a nie jest bezpłodny, powinien się domagać refundacji środków antykoncepcyjnych? Czy jeśli jakaś kobieta uważa, że ma za małe piersi, niewłaściwy nos, płaski tyłek i chce sobie zrobić operacje plastyczną, to powinna się zwrócić po refundację do Państwa? Jeśli ktoś chce mieć dzieci a nie stać go na In Vitro, to niech oszczędza - wychowanie dziecka też kosztuje, może my, podatnicy, powinniśmy płacić i na to, bo komuś nie chce się zrezygnować z palenia, picia albo innych używek, albo po prostu nie ma środków do życia, a dzieci chce mięć. Domy dziecka są pełne dowodów miłości, którymi nikt nie chce się zająć. Może niech tam przeleją swoją miłość pary czekające w kolejkach do in vitro, skoro chcą, żeby to ktoś inny za to zapłacił?
Radziłbym najpierw zapoznać się z kilkoma faktami o in vitro. Występuje ogromne prawdopodobieństwo wystąpienia rożnych wad i chorób włącznie z przeniesieniem niepłodności rodziców na dziecko po tego rodzaju zapłodnieniu. Więc w efekcie takiego zapłodnienia i tak w moich podatkach będę płacił za leczenie takiego dziecka. A nie chcę, skoro szansa na ułomności jest większa a natura juz raz to uwarunkowała.
Wiele opinii brzmi: "Tak - niech Państwo na wszystko da". Drodzy rodacy - Państwo "ma", bo Państwo grabi nas na niebotycznych podatkach . Jeśli by je ograniczyć, to każdego chętnego stać by było na zapłodnienie in vitro, operacje plastyczne, mieszkania, dobre ubezpieczenie zdrowotne i co tam jeszcze by chciał. To nie jest tak, że trzeba na wszystko brać od Państwa. Trzeba spowodować, żeby to Państwo nie brało od nas.

A jeśli ktoś ma coś od Państwa dostać, to ja chcę telewizor. Albo samochód. W końcu to i tak taniej niż za in vitro, więc na mnie Państwo oszczędzi.

niedziela, 8 lipca 2012

Nowoczesne Technologie - Telefony

Pierwsze telefony komórkowe służyły zgodnie z przeznaczeniem swoich pierwowzorów - do dzwonienia. Producenci jednak zaczęli prześcigać się w pomysłach na to, co jeszcze wsadzić w te małe urządzenia, które każdy ma przy sobie. SMSy, budzik, ewentualnie kalendarz - to jasne. Aparaty fotograficzne, MMSy, gry, odtwarzacze muzyki, to coś bez czego można się obejść, ale obecnie znajdują się w każdym prawie modelu. Jednak na tym nie poprzestano - rozwijano coraz to nowsze, bardziej zaawansowane i wymyślne funkcje i aplikacje, aż w końcu niektóre telefony wcale telefonu nie przypominają. Obecnie są to urządzenia do wszystkiego, czyli przeważnie do niczego. Władowanie tak wielu funkcji w jedno małe urządzenie powoduje, że funkcja podstawowa zaczyna schodzić na drugi plan a aparat telefoniczny przestaje być funkcjonalny. Nie mówię tylko o nieczytelnym, nieintuicyjnym menu, coraz krócej działającej baterii, ale także o tym, że taki telefon coraz trudniej kontrolować. Komplikacje są zauważalne szczególnie na poziomie oprogramowania - poziomie do którego mało kto ma dostęp. Dowodem tego mogą być na przykład ataki hackerów poprzez aplikacje skanujące kody - tzw Quick Response. Jak się przed tym ustrzec - ano nie skanować kodów. Tylko w takim wypadku - po co komu telefon, który to potrafi? Skanować tylko znane kody? Te kody już znamy - po co je skanować? Trzeba byłoby sprawdzać każdy taki kod - a to zapewne nowa funkcja telefonu, dodatkowo płatna.To jedyny pewny sposób, chwilowo jednak pozostaje uważać na jakie strony jesteśmy przekierowywani i szyfrować dane. Albo kupić tańszy telefon bez funkcji pozwalającej skanować kody, żeby nie kusiło. Na szczęście producenci telefonów cały czas produkują modele, które przeznaczone są nie dla gadżetomaniaków, ale dla szarych użytkowników. Nie są szeroko reklamowane, ale istnieją i mają inne, ciekawe funkcje. Przykładowo Nokia X1-01 obsługuje 2 karty Sim - jest to usprawnienie więcej dające niż wszystkie aparaty fotograficzne, wielkie wyświetlacze i skanery kodów. Dodatkowo model ten jest świetnym odtwarzaczem muzyki a bateria trzyma relatywnie długo.


sobota, 7 lipca 2012

Fala Upałów

Sama fala upałów jest oczywiście czymś najzupełniej normalnym i znanym od wielu lat. Media biją na alarm. Lekarze przestrzegają. Tylko dlaczego nadal zaskoczeni upałami nie umiemy się przed nimi bronić? Dlaczego wiedząc, że ten problem występuje co roku w szpitalach nie jest montowana klimatyzacja? Przecież to właśnie jest artykuł pierwszej potrzeby - wcale nie chodzi o zbytek. Upał jest przecież swego rodzaju stanem wyjątkowym, a niewiele brakuje, żeby przemienił się w klęskę żywiołową, w katastrofę. Kto próbował w Warszawie przemieszczać się komunikacją miejską ten wie, że autobusy i tramwaje bez klimatyzacji przypominają piekarniki mimo pootwieranych okien, a pojazdy z klimatyzacją są dużo bardziej oblegane i tłok skutecznie niweluje działanie klimatyzacji. 
Apel do ludzi, którzy mogą podróżować w innych godzinach - róbcie to poza godzinami szczytu, możliwie rano, żeby chociaż trochę rozładować tłok.

Stanowisko pracy


Nie tylko na stanowisku pracy w szpitalach ciężko jest wytrzymać przy 35 czy 40 stopniach Celsjusza. Także w innych zakładach pracy, urzędach i biurach, a nie tylko na budowach i w fabrykach, ciężko jest pracować gdy pot zalewa oczy, a organizm jest przegrzany. Jednak część pracodawców nie przejmuje się stanem miejsc pracy, gdyż sami albo mają klimatyzację w gabinetach, albo skracają sobie godziny pracy tak, by mniej czasu być narażonym na szkodliwe warunki. Spowodowane jest to, jak zwykle w naszym kraju, błędnymi przepisami. Ustawa mówi wyraźnie o najniższej temperaturze w miejscu pracy, która dla prac biurowych wynosi 18 stopni (hala produkcyjna to 14 stopni), natomiast o temperaturze maksymalnej nie wspomina. Jedyna wskazówka dotyczy napoi i posiłków profilaktycznych dla pracowników biurowych pracujących w temperaturze ponad 28 stopni (pracownicy pracujący na otwartej przestrzeni - 25 stopni). Z tego wynika, że przy dowolnie wysokiej temperaturze nadal należy pracować! To nie jest normalne - jeśli nie potrafimy zapewnić pracownikowi odpowiednich warunków do pracy, w tym temperatury, to nie powinniśmy pracować w gorące dni (szefowie przecież w tych warunkach nie pracują), powinniśmy przynajmniej skrócić godziny. A rząd w tej sprawie powinien stanąć po stronie pracowników (w tym wspomnianych wyżej lekarzy) i zmienić ustawę tak, by była przystosowana do rzeczywistości. W zimny dzień zawsze mogę w pracy się ubrać, ale w gorący się nie rozbiorę!

poniedziałek, 2 lipca 2012

Zbrodnia i Kara

Wiadomo, że tego, kto popełni przestępstwo trzeba ukarać. Nie trzeba się nawet nad tym zastanawiać - każdemu praworządnemu człowiekowi wydaje się to oczywiste i nie ulega wątpliwości. Przez całe wieki w ten sposób działał świat. Dopiero względnie niedawno zaczęły się dywagacje nad skutecznością modelu. Obecnie najbardziej rozpowszechnioną w naszej cywilizacji karą za przestępstwo jest więzienie, które pełni 3 podstawowe funkcje: odizolowanie od społeczeństwa, kara oraz funkcja resocjalizacyjna. Moim zdaniem obecnie coś idzie nie tak.


Odizolowanie od Społeczeństwa


Gdyby to była podstawowa funkcja więzień, to najlepiej sprawdzałoby się zesłanie na bezludną wyspę, czy stworzenie swego rodzaju getta. Tak się nie robi, bo przy izolowaniu od społeczeństwa tak dużej grupy ludzi stworzy się nowe społeczeństwo, a z uwagi na "jakość" jego członków, będzie to społeczeństwo patologiczne. My na wolności, chcemy odizolować taki patologiczny element, zachowując jednak nad nim kontrolę, a więc dopuszczając się kontaktów z osadzonymi (nawet jeśli tylko przez strażników i odwiedzających). Powoduje to brak odizolowania więźniów, którzy poza mury wyjść nie mogą, mają jednak pełną wiedzę na temat świata i możliwość kontaktowania się z nim - funkcja izolacyjna została więc współcześnie niebezpiecznie zachwiana.


Kara


Może to więc kara jest podstawową funkcją więzień? W chwili obecnej więźniowie mają dobrze wyposażone cele i świetlice, nierzadko siłownie, gdzie mogą ćwiczyć, jedzenie jest coraz lepsze a opieka medyczna dużo lepsza niż publiczna służba zdrowia na wolności. Więźniowie nie muszą czekać kilka miesięcy na wizytę, płacić za leki czy zabiegi, mają specjalnie dobrane diety, a przede wszystkim - nie płacą podatków, które by to finansowały. Co to za kara, gdy facet, który na ulicy był zbirem idzie na parę lat do prywatnego kurortu, gdzie spotyka się z kumplami na telewizji, prywatny lekarz dba, żeby się czymś nie zaraził, dostaje wikt i opierunek, korzysta sobie z siłowni i gdy po kilku latach wychodzi, jest w pełni sił i ma jeszcze większą przewagę nad swoimi ofiarami, które przez ten czas ciężko pracowały, by mu te więzienne warunki sfinansować, same nie mając tak dobrych warunków czy to lekarskich czy często bytowych. Kara we współczesnym więziennictwie się nie sprawdza.


Resocjalizacja


Ta funkcja, to moim zdaniem największa pomyłka - dlaczego chcemy zrobić ze zwyrodnialców pełnoprawnych członków społeczeństwa, gdy oni z własnej woli z tego członkowstwa zrezygnowali? Jestem w stanie zrozumieć tą funkcje, ale tylko na zasadzie przywrócenia ich, by mogli funkcjonować w społeczeństwie, wcale nie nawracając ich na właściwą drogę. Co mam na myśli? To proste - całkowite i radykalne spełnienie wszystkich założeń zakładów karnych. Izolacja, Kara, Przywrócenie na łono społeczeństwa. Raz a dobrze.
Dochodzi nawet do absurdów na skalę światową - Anders Breivik, człowiek, który zabił 77 osób jednego dnia, będzie miał własny szpital psychiatryczny, gdyż jest zbyt niebezpieczny, by umieścić go w istniejącym szpitalu z innymi chorymi. Koszt przebudowy więziennego szpitala, by zapewnić mu warunki, to ponad milion złotych, a lekarze i tak uważają, że tego człowieka nie da się wyleczyć - będzie siedział w odosobnionym szpitalu do śmierci. Jaki jest więc sens w ogóle go leczyć, skoro szans na resocjalizacje nie ma? Po co inwestować? Ale widocznie Norwegia dysponuje funduszami na swoich przestępców. W Polsce brak jest pieniędzy dla ludzi na wolności.


Radykalna Metoda


Na wstępie należy sobie zdać sprawę, że jeśli kogoś skazujemy, uznajemy go winnym i nie dopuszczamy wątpliwości co do tego, że ktoś niewinny może w procesie ucierpieć, bo jeśli dopuścimy, to cały system wali się jak domek z kart. Następnie zdajmy sobie sprawę, że skoro to są winni, to wiedzieli co robią, wiedzieli że łamią prawo i wiedzieli co im za to grozi. Pierwsze założenie musi więc być takie, że nikt kto świadomie łamie prawo nie może mieć możliwości skalkulowania, ze jednak się opłaca. Jeśli ktoś kradnie 10 mln USD i wie, ze grozi mu za to 5 lat więzienia, ale jeśli dobrze ukryje kasę, to po wyjściu będzie się nią cieszył kalkuluje, ze jest to 2 mln USD za rok odsiadki - nadal się opłaca. Gdyby jednak było tak, ze traktują to jak dług - ma siedzieć aż spłaci (lub ktoś spłaci za niego), z normalnym oprocentowaniem a do tego dodatkowa kwotą za sam czyn - sprawa ma się zupełnie inaczej. Podobno w którymś z azjatyckich krajów kary za drobne przestępstwa są zdublowane - po pierwsze grzywna, po drugie publiczna chłosta. Jeśli jesteś bogaty, sama grzywna nie byłaby dla ciebie wystarczającą karą - stać cię, więc świadomie kalkulujesz, że popełnienie wykroczenia ci się opłaca. Niejako kupujesz to, że możesz zadziałać wbrew prawu. A taka sytuacja jest niedopuszczalna. Od tego jest więc publiczna chłosta - to powstrzyma bogatego i znanego biznesmena czy prezesa banku. Jeśli byłaby to jedynie chłosta, biedni ludzie, którzy nie mają nic do stracenia, chętnie daliby się wychłostać w zamian za popełnienie wykroczenia - teraz to im by się opłacało. To grzywna ich powstrzymuje. Kara musi więc być taka, by nie dało się jej wkalkulować w konsekwencje popełnionego czynu.
Jak jednak sprawić, by więzień był odizolowany, odpowiednio ukarany a po powrocie do życia w społeczeństwie mógł w nim żyć na równych zasadach? Do głowy przychodzą mi lochy. Prawdziwe, ciężkie więzienia, w których więźniowie siedzieliby w maleńkich celkach, o chlebie i wodzie (racje głodowe), opieka lekarza ograniczona byłaby do minimum, no i oczywiście żadnego wychodzenia, telewizji, wizyt itp. Wyroki mogłyby być wtedy krótsze, a nakłady finansowe do prowadzenia takiej instytucji niewielkie. Więzień siedząc przez kilka miesięcy w izolatce na tyle małej, żeby uniemożliwić ćwiczenia fizyczne, jedząc i pijąc tylko tyle, by przeżyć wychodziłby z więzienia doskonale rozumiejąc swój błąd, bardzo nie chcąc powtarzać tego doświadczenia a przede wszystkim straciłby przynajmniej fizyczną przewagę nad swoja ofiarą. Że to nie ludzkie? Że może powodować choroby, zwyrodnienia kręgosłupa, wrzody? Cóż - widziały gały co brały. Nikt nie ukrywał co grozi za popełnienie przestępstwa. Sam przestępca też nie myślał, czy ofiara nie będzie okaleczona, chora czy skrzywdzona w dowolny inny sposób.


Kara Śmierci


Jest to kara ostateczna, przyznawana w naszym świecie za wyjątkowe zbrodnie. Ja jednak uważam, że to zła kara. Nie dlatego, że odbierane jest życie człowiekowi, ale dlatego, że w tych przypadkach kiedy można ją zastosować, jest ona po prostu... zbyt mała. Czy gwałciciel ośmioletniej dziewczynki zasługuje na śmierć? Nie - on zasługuje na to, żeby odebrać mu prawa człowieka, zakuć w dyby i oddać rodzinie dziewczynki, żeby zrobili z nim co tylko będą chcieli. A i to będzie za mało - normalny człowiek nie wymyśli nic tak okrutnego, żeby odpłacić za taką zbrodnię. Poza tym - normalny człowiek miałby wyrzuty sumienia. To z tego powodu w wojskowym plutonie egzekucyjnym część strzelców ma ślepe naboje. I nikt nie wie którzy. W ten sposób każdy z nich może uznać, że nikogo nie zabił. "Jeśli nie pociągnie za spust - on i tak zginie. Jeśli pociągnę - też zginie. Może się zdarzyć sytuacja w której pociągnę za spust, a on przeżyje (mój nabój jest ślepy, a inni nie pociągnęli za spust). W ten sposób nie ma moralnych wahań - więzień ginie, choć nikt nie zabił, bo decyzja każdego z osobna nie miała wpływu na los skazanego.
W jednym z pierwszych odcinków "Gry o Tron", lord Stark wypowiada znamienne słowa "Mężczyzna, który skazuje kogoś na śmierć powinien sam wykonać wyrok". Pochopnych wyroków byłoby mniej.