poniedziałek, 31 grudnia 2012

Zezwolenie na złe nawyki

Z całą pewnością każdy z nas zetknął się z kimś, kto ma jakieś złe nawyki. Prawdopodobnie też, ta osoba, gdy zwróci się jej uwagę (co oczywiście uzna za niegrzeczne) skomentuje, że taka jest i trzeba się do tego przyzwyczaić. A ja się z tym nie zgadzam!

Nie toleruję marnowania czasu, ani mojego ani czyjegoś przeze mnie. Z tego powodu nie toleruję spóźniania się. Sam zawsze staram się być co do minuty, z trudem jestem w stanie tolerować spóźnienia do "akademickiego kwadransa". Nie potrafię jednak zrozumieć, jeśli ktoś umawia się konkretnie a później spóźnia. Za każdym razem. Czuję się dokładnie tak, jakby mój czas wcale go nie obchodził (bo prawdopodobnie tak właśnie jest). Skoro się z kimś umówiłem to mam czas - z takiego założenia wychodzi ta osoba i bezczelnie spóźnia się uważając chyba, że to jej czas i ma prawo go marnować. To mój czas i marnować go nie będę. Kiedyś potulnie czekałem, jednak od jakiegoś czasu zmieniłem taktykę.
  • Czekam piętnaście minut i odchodzę. Nie odbieram już po tych piętnastu minutach telefonu od tej osoby (po tym czasie nie jestem ciekaw). Mówią, że to błąd, bo może coś się stało... jeszcze nigdy nie stało się nic, co by tłumaczyło spóźnienie!
  • Więcej nie umawiam się z daną osobą w miejscu, gdzie muszę czekać. Czyli umawiam się u siebie, na swoim terenie, robię swoje aż delikwent się pojawi.
  • Często informuję daną osobę - umówiliśmy się na godzinę na kawę, spóźniłeś/aś się 25 minut, zostało Ci 35 minut.
  • W skrajnych przypadkach, gdy spóźnianie staje się męczące, przestaję się z daną osobą umawiać w ogóle. To najlepsza metoda - nie szanujesz mojego czasu, ja nie szanuję Twojego - chcesz się spotkać - przyjedź i licz na to, że będę akurat mieć czas, bo swojego czasu już dla Ciebie nie zarezerwuję!
A najbardziej mnie wkurza, gdy delikwent oznajmia "przecież wiesz, że się spóźniam - mógłbyś się przyzwyczaić". To nie ja się mam przyzwyczaić do tego, że Ty się spóźniasz, tylko Ty nauczyć nie spóźniać. To złe nawyki się zmienia a nie dobre. Chociaż patrząc na to co się wokół dzieje można wnioskować, że jest dokładnie na odwrót - dziś wszyscy tłumaczą się tym, że ktoś inny robi tak samo, albo wręcz, że "wszyscy tak robią". Zgroza.

czwartek, 27 grudnia 2012

Czytanie rozwija


Wydawałoby się, że o tym, iż czytanie rozwija wyobraźnie, słownictwo oraz wiedzę nie trzeba nikogo przekonywać. Jednak ostatnio coraz częściej spotykam się z opinią, że czytanie do niczego nie służy. "Nie lubię czytać", "mam inne zainteresowania", "wolę filmy niż książki" to coraz powszechniej występujące opinie, głównie wśród młodych ludzi. Strach pomyśleć o przyszłości - skoro oni, którzy przecież mają przeważnie czytających rodziców, nie czytają, to ich dzieci w ogóle książki do ręki nie wezmą. Dlaczego tak się dzieje? Nie jest to wyłącznie wina rodziców, bo przecież oni sami często po książkę sięgają. Skoro tak, to musi to być wpływ środowiska. Ciężko mówić tu o wpływie rówieśników - "nie czytanie" nie jest żadną modą, a nawet jeśli rówieśnicy nie czytają to trudno wypatrywać przyczyny i skutku w jednym. Z całą pewnością jest to wina różnorodności. Młody człowiek otoczony jest różnorakimi rozrywkami, coraz mniej wymagającymi myślenia i wyobraźni. Kiedy wszystko podane jest na tacy, nie ma potrzeby rozwijać się w kierunku jakiejkolwiek kreatywności. Jeśli jednak powiemy to na głos, możemy spodziewać się ciosu pięścią - w tym bowiem nastolatkowie są bardzo kreatywni, a wręcz zdaje mi się, że na tym ich kreatywność się kończy. 

Próbując dociec przyczyny tak skrajnego braku zainteresowania literaturą, dostrzegłem pewien powód: edukacja. W dzisiejszych czasach, kiedy najchętniej kręci się filmy na podstawie lektur (odzierając je tym samym ze wszystkiego co wartościowe), nie propagując dobrych książek, ale męcząc młodego, nienawykłego do czytania człowieka nudnymi w jego mniemaniu tomiszczami z zamierzchłych epok rujnuje się całą możliwą do rozwinięcia chęć czytania! Kiedyś, na trudną lekturę natrafiał człowiek, który kilka książek w życiu przeczytał, który wyrobił sobie jakiś smak czytelniczy, który lubił słowo pisane. Teraz na zupełnie dobre lektury, takie jak "Potop" czy "Zbrodnia i Kara" trafia zbuntowany chłopiec (bądź dziewczyna), którzy dotąd grali tylko w gry wspomagane nowoczesną techniką i nigdy nie wysilili się intelektualnie bardziej niż przy oglądaniu głupawych amerykańskich produkcji rozrywkowych, gdzie szczytem finezji jest dowcip o męskich genitaliach. Przy takim podejściu nie mamy szans. 

Teraz oburzy się ta część nieczytająca, która w jej mniemaniu "do czegoś doszła" - człowiek nie obcujący z literaturą ma nikłe szanse na poprawne wysławianie się, poprawne budowanie zdań (o wielokrotnie złożonych nie wspomnę), poprawną interpunkcję i wszechstronność prowadzenia rozmowy. Tak długo jak nieczytający spotykać się będą tylko w swoim nieczytającym gronie, mogą nawet uważać się za ludzi kulturalnych i wszechstronnych. Czar jednak pryśnie, gdy trafią na kogoś z faktycznie wyższych sfer, oczytanego, kulturalnego. W jego towarzystwie poczują się zwyczajnie głupio i to nie bez przyczyny! Zawstydzić takiego nieczytającego w gronie ludzi oczytanych jest bardzo łatwo, choć ludzie kulturalni raczej nie dadzą po sobie poznać, że mają świadomość tej niewiedzy. 

Aby temu zapobiec trzeba czytać, żeby czytać trzeba lubić czytać, a żeby lubić czytać trzeba czytać... koło się zamyka. Na szczęście polubić czytanie jest bardzo łatwo, gdyż jak już napisałem - wystarczy czytać. Zacznijmy więc od czegoś lekkiego, łatwego, nieskomplikowanego, a jednak wartościowego. Niech to nie będzie cokolwiek. Niech to będzie lektura odpowiednia do wieku (przede wszystkim) a najlepiej polecona przez kogoś, kto dużo czyta (jeśli ktoś poleca nam jedyna książkę jaką przeczytał w tym roku, to jego opinia nie powinna się dla nas liczyć). Możemy też sięgnąć po klasykę literatury (nie warto mylić klasyki z kanonem lektur) - z jakiegoś powodu stała się klasyką, więc musi coś w niej być. Ponadto czytając klasykę zawsze znajdziemy wspólny język z "wyższymi sferami", a przecież o to tylko niektórym chodzi...

Poniżej prezentuję listę książek, które nawet w młodym wieku można przeczytać, by polubić czytanie. Są łatwe, przyjemne w odbiorze i napisane porządnym językiem. Sprezentuj je swojemu dziecku, by zachecić go do czytania dobrej literatury.
Takich pozycji jest oczywiście dużo więcej - wymieniłem te kilka "na start", dla tych, którzy zupełnie nie wiedzą w jaki sposób zaszczepić w dziecku miłość do książek. Nie warto zmuszać - lepiej zapewnić zaplecze i sprawić, by dziecko samo nie mogło się oderwać. Skoro na powszechny system edukacji nie ma co liczyć, samemu trzeba podjąć próbę kształcenia własnych dzieci, żeby nie wstydziły się, kiedy będą już dorosłe. Lub żeby były świadome tego, co reprezentują sobą otaczający ich ludzie.

Jeśli chcesz skrytykować ten tekst, najpierw napisz ile książek rocznie czytasz. nie licząc romansów i lektur - wszak nie ilość a jakość się liczy.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych

Jak wiadomo zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych obowiązuje w naszym kraju już od dłuższego czasu, jednak nie zauważyłem jakiejkolwiek poprawy w tej dziedzinie, poza tym, ze Ci "porządni", którzy mieli ochotę wychylić piwko na spacerze nie robią tego teraz, bo jest to karalne. Ale to tylko ci karni obywatele - cała reszta zakaz ma gdzieś. Na osiedlach, między blokami pije młodzież, piją starsi, piją zupełnie starzy i nikt nikomu nic z tego powodu nie robi, tak jak nigdy nikomu nie działa się krzywda. Co więcej - samo picie na ulicy jest nielegalne, ale nawalenie się jak szpadel, a później wyjście na ulice karalne już nie jest.

Co więc się kryje pod tym przepisem? Skłonienie tych porządnych, którzy nigdy nic pod wpływem alkoholu nie zbroili do picia w domu? Odpowiedź jest jedna - dodatkowe pieniądze z mandatów. Zakaz picia na ulicach to restrykcja, która w żadnym stopniu nie przyczynia się do poprawienia bezpieczeństwa, za to daje policji narzędzie do dodatkowego omandatowania obywateli. Dobrze wiadomo, że policjanci nie podejdą do bandy pijanych wyrostków, mając do wyboru studenta z dziewczyną, którzy chcieli popatrzeć na gwiazdy pijąc piwo ze wspólnej butelki. Kara jednak zostanie wymierzona, mandat dany, więc statystyka się poprawi. Niby wystarczyłoby karać za agresywne zachowanie (na to przepisy też są), bez względu na wypitą ilość alkoholu - efekt ten sam. Ktoś jednak wymyślił, że samo picie jest złem, a zło należy uprawiać po cichu a nie na widoku.

Istnieje także przepis, który zabrania na ulicach palić papierosy - niedługo zapewne policja weźmie się i za palaczy, bo to też łatwe źródło dochodu dla państwa. Będą zasłaniać się ochroną środowiska? Że dym - paląc w domu produkuje się taką samą ilość dymu. Że pety na chodnikach - można karać za śmiecenie. Jedyne wyjaśnienie - palenie na przystanku autobusowym może przeszkadzać innym czekającym na autobus. Szczególnie gdy pada, a pod wiata nadymione. Ale od czego naklejki "Tu się nie pali"?

Nie dajmy się zwariować, protestujmy przeciwko durnym przepisom, nie dajmy się represjonować dobrowolnie i nie odbierajmy sami sobie swobód. A dla miłośników picia w plenerze - piosenka/apel.