czwartek, 11 kwietnia 2013

Wiara w to, co się robi

Zdarzyło mi się ostatnio rozmawiać z paroma osobami, które wykonują różne zawody, nie zawsze zgodnie ze zdroworozsądkowym podejściem do tematu. Okazuje się, że wszystkie te osoby ślepo broniły swoich przekonań (a raczej sensowności tego co robią) i dopiero przyparte do muru przyznawały, że coś w tej pracy jest nie tak i dałoby się to urządzić lepiej (a i to przyznawały bez przekonania). Zastanawiałem się, z czego wynika ten ślepy upór i doszedłem do wniosku, że to, wbrew pozorom, bardzo pożyteczne zjawisko. W naszym kraju wiele rzeczy nie jest logiczne, głównie z powodu absurdalnych przepisów i praw, które wymuszają z jednej strony lawirowanie tak, by jakoś wybrnąć z galimatiasu a z drugiej strony stosowanie się do nich powoduje sytuacje niewiarygodnie wręcz głupie. Dzieje się to wszędzie - od dziekanatów uczelni wyższych, przez urzędy, poprzez placówki publicznej służby zdrowia aż po służby sejmowe. Żeby pracować w każdym z takich miejsc, człowiek musi mieć sporą dawkę samozaparcia. którą najłatwiej wyzwolić poprzez wiarę w to, że to co się robi ma sens. Tylko tak można wykonywać głupie polecenia i stosować się do nielogicznych przepisów. Konkretni ludzie wpuszczeni w taką maszynę uczą się przekonywać samych siebie, a przy okazji innych, o celowości takich działań, przy czym najczęstszym argumentem jest "gdybyś siedział w tym tyle co ja, to byś rozumiał". Nie wątpię... nie wiem tylko czy bym chciał.

W całej tej sytuacji najbardziej przeraża fakt, że coraz bardziej uczymy się tego jak wpasować się w system a coraz mniej wiemy jak myśleć samodzielnie. Najlepszym przykładem niech będzie to, jak wygląda obecna edukacja. Egzamin Maturalny, dawniej coś znaczący, obecnie rozpisany jest w taki sposób, żeby absolutnie każdy go zdał i mógł iść na studia, gdzie kontynuował będzie naukę na coraz wymyślniejszych kierunkach, po których i tak nie znajdzie pracy, bo nagle okaże się, że nie nabył żadnych przydatnych umiejętności a wszystko co wyniósł z lat nauki to śmieszny świstek z litanią tytułów naukowych i pieczątką dziekanatu. 

Jeśli ktoś ma życzenie być wykształconym - niech postara się samemu poszerzać swoją wiedzę z dziedzin, którymi warto się będzie poszczycić. Niech samemu uczy się języków, czyta klasykę literatury, bierze udział w dyskusjach na interesujące go tematy, zgłębi swoje hobby, posiądzie wiedzę fachową z jakiejś dziedziny (wbrew pozorom internet można wykorzystać także w tym celu), dowie się czegoś o swoich przodkach, posiądzie jakąś praktyczną umiejętność i zorientuje się w tematach ogólnych przynajmniej na tyle, by bez żenady przyznać się, że na dany temat nic się nie wie (tylko, proszę, niech tym tematem nie będzie matematyka - w tym przypadku nie da się przyznać do niewiedzy nie czując wstydu). Ponadto każdy, kto posiada dzieci w wieku szkolnym powinien zadbać o ich edukację także w domu - przynajmniej w zakresie na którym sam się zna, a także orientować się mniej więcej czego dziecko nauczyło się w szkole i czy nie są to brednie, które pomogą mu lepiej przystosować się do coraz bardziej głupiejącego społeczeństwa.

sobota, 6 kwietnia 2013

Dług Publiczny - wróg publiczny

Jak powszechnie wiadomo każdy obywatel w naszym kraju rodzi się (i umiera) będąc winnym Państwu około 23 000 PLN w formie długu pierworodnego publicznego. Jest to kwota, która nieustannie rośnie, a wszyscy płacący podatki spłacają częściowo odsetki, w comiesięcznej daninie. 

Nie lubię mieć długów i staram się zawsze wszystkie spłacać jak najprędzej. Nienawidzę, kiedy rosną odsetki, których teoretycznie wcale nie powinienem mieć. Ktoś zaciągnął dług w moim imieniu nie pytając mnie o zgodę a teraz każe mi spłacać odsetki, ale w taki sposób, żebym dług cały czas posiadał. Tak postępuje zorganizowana przestępczość, a nie rząd wolnego Państwa. Film "Dług" dość dobrze pokazuje ten właśnie mechanizm. 

Ja wolałbym swój dług spłacić w całości, raz na zawsze i nigdy więcej nie płacić żadnych odsetek. Nie jestem w tym osamotniony - takich jak ja jest wielu. Co z tego, skoro Państwo woli zabierać nasze pieniądze, częściowo udawać że reguluje dług, a resztę wrzucać w urzędniczą studnię bez dna. Przecież po spłaceniu długu publicznego część urzędników, którzy się nim zajmują nie miałaby nic do roboty i trzeba by ją zwolnić. A ja mówię - oczywiście że tak! Dlaczego mam utrzymywać urzędników, których jedynym zadaniem jest obliczanie ile jeszcze muszę zapłacić, żeby do końca życia nadal spłacać te same odsetki od nieustannie rosnącego długu? Jeśli to mój dług (a chyba rząd tak uważa, skoro to mi go karze spłacać) to chyba mogę decydować jak go spłacić i nikt nie jest mi potrzebny, żeby mi w tym przeszkadzać doradzać.

piątek, 5 kwietnia 2013

Prawo i Sprawiedliwość - cytat

" (...) I tak samo ominąłeś prawo, gdyż równie dobrze jak ja wiesz, że od prawa o niebo ważniejsza jest sprawiedliwość. To, jakimi jesteśmy ludźmi, poznać nie po tym, czy postępujemy zgodnie z zasadami prawa, lecz czy postępujemy zgodnie z zasadami sprawiedliwości. (...)"

"(...) sprawiedliwości nie szerzy się, naginając prawo. Sprawiedliwość można szerzyć, tylko rezygnując z nazwanych "prawem" ograniczeń narzuconych nam przez wątłe lub podstępne umysły. (...)"


Prawo jest potrzebne, jednak, gdy "wątłe, podstępne umysły" nadto je skomplikują nie ma wiele wspólnego ze sprawiedliwością. Należy więc odrzucić dotychczasowe, nazbyt zawiłe przepisy prawa, które ze sprawiedliwością a tym bardziej z rozsądkiem niewiele mają wspólnego i ustalić nowe, prawidłowe, jasne i uczciwe Prawo. Tylko wtedy wyroki prawa będą tożsame sprawiedliwości.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Dyskryminacja a nazywanie rzeczy po imieniu

Nie jestem rasistą ani seksistą. Nie dyskryminuję ludzi z uwagi na poglądy, religię czy orientację seksualną. Jedno, czego nie toleruję, to głupota. A właśnie głupotą jest to, że zamiast nazywać rzeczy po imieniu, wymyślamy jakąś nowomowową nomenklaturę, która będzie poprawna politycznie. 

Czemu, jeśli ktoś jest czarnoskóry, a ja to zauważam, to jest to dyskryminacja? Przecież dyskryminację uprawia ten, kto uważa, że dyskryminacją jest powiedzenie na kogoś "czarny" a nie ten, kto tak mówi. Czy dziecko dyskryminuje murzynów mówiąc do mamy w sklepie "Mamusiu, a dlaczego ten pan jest czarny"? Stwierdzenie faktu stało się dyskryminacją. Opowiadanie dowcipów o Żydach jest w złym tonie, ale jeśli ktoś na ulicy powie "Heil Hitler" to nie można dać mu w pysk, bo musimy być tolerancyjni dla jego poglądów. A przecież dowcip ma rozśmieszać - ja śmieję się z dowcipów o Polakach, jeśli są śmieszne. A dowcipy muszą być o czymś i zawsze jest szansa, że kogoś urażą. "Przychodzi Baba do lekarza..." jest seksistowskie, a dowcip o "Polaku, Rusku i Niemcu" też nie jest poprawny politycznie. Samo słowo "Niemiec" ma taki źródłosłów, że dziwię się, że go jeszcze nie zakazali. Wiersz "Murzynek Bambo" staje się lekturą zakazaną. Amerykanie mają hopla na punkcie poprawności, ale i do nas to dochodzi i jestem pewien, że niedługo będziemy mówić o ludziach innych ras: "Afroeuropejczyk" i "Euroazjata". Ja nie widzę nic złego w określeniu "czarny" czy "murzyn", bo te określenia nie mają w naszym kraju innego znaczenia niż właśnie "czarnoskórego człowieka". Szkoda, że ten człowiek najwyraźniej wstydzi się tego jaki jest i chce, żeby nikt inny go takim nie widział. Ja widzę i nie uważam, że to coś gorszego.

Jeszcze bardziej kuriozalny przypadek jest z dyskryminacją kobiet. Najbardziej dyskryminującą kobiety grupą są feministki. To one wymyśliły, że nie ma policjantek tylko panie policjanci. Śmieszy, bo to tak, jakby pewna grupa kobiet nagle stwierdziła, że zauważanie, że kobieta jest kobietą jej uwłacza. Czyli - bycie kobietą jest uwłaczające. A ja się z tym nie zgadzam. Nie podoba mi się kupowanie u pani ekspedient, czytanie książek pań autor i pań pisarz, słuchanie pani spiker... A już najgorsze to iść do klubu nocnego na pokaz pani tancerz i pani striptizer.

Z gejami jest trudniej. Nie chcę jak Pan Cejrowski nazywać ich pederastami - terminem medycznym, bo mimo iż poprawnie, to jakoś niezgrabnie to dla mnie brzmi. Określenie gej też nie ma innego znaczenia, więc nie powinno być niewłaściwe. Najsensowniej (najbezsensowniej, ale takie czasy) byłoby każdego napotkanego pytać jak on chce, żeby do określano, kiedy mówi się w jego obecności o tych sprawach. Choć to gruba przesada, to w ten sposób uniknąć można urażenia kogokolwiek (podobno). Kiedyś znajomego zapytałem i odpowiedział, że on najbardziej lubi określenie "pedzio" - nawet ładnie, choć pewnie większość społeczeństwa uznałaby to określenie za dyskryminujące. Ja nie wiem czemu kogoś razi jak ja określam coś lub kogoś, jeśli robię to w dobrej wierze. Jeśli czuje się urażony - niech powie. Nawet jeśli nie przeproszę (jeśli nie będę miał za co), to wyjaśnię, że nie miałem nic złego na myśli i spróbuję nazywać inaczej. Prawda jest taka, że ci, którzy homoseksualistów nie tolerują, każde określenie uznają za obraźliwe i w ten sposób nie można geja nazwać gejem, nawet jeśli on za takiego się uważa.

Popularne jest stawanie w obronie tych, którzy gdyby chcieli sami świetnie by się obronili. Można wokół tego zrobić całą ideologię, ruch polityczny, organizację, zbierać datki na pomoc uciśnionym i głosić przemądre tezy w telewizji. Ja jestem za tym, żeby sobie odpuścić, bo jeśli dziecko w szkole nazywają "grubas", to najlepiej nie zwracać uwagi - albo przestaną, albo stanie się to luzacką ksywką.

Jestem białym, heteroseksualnym mężczyzną, ale boje się czasów, gdy zamiast tego będę istotą ludzka płci męskiej, rasy kaukaskiej o konwencjonalnej orientacji seksualnej.