czwartek, 28 lutego 2013

Podatek od braku pieniędzy

To, że w Polsce opodatkowano już każde pieniądze i to kilkukrotnie (podatek od każdych zarobionych pieniędzy, podatek od każdej wydanej kwoty), nikogo już nie dziwi (a powinno), ale tym razem fiskus posuwa się dalej i opodatkowuje nie tylko pieniądze, ale także ich brak. Chodzi o interpretację przepisu, w którym rodzicom, których nie stać na wychowanie swojego potomstwa, dzieci są odbierane i przekazywane rodzinom zastępczym, a rodzice biologiczni maja obowiązek przekazywać pieniądze na utrzymanie odebranego dziecka (które zostało im odebrane bo nie mieli środków na jego utrzymanie). Jakby tego absurdu było mało, fiskus uznaje, że jeśli rodzice nie łożą na potomka w rodzinie zastępczej, to jest to dla takiej rodziny przychód, od którego muszą zapłacić podatek. W ten sposób opodatkowaliśmy nieistniejące pieniądze ludzi, którzy mają płacić na dziecko, odebrane im gdyż nie mogli na nie płacić. Gratulacje!

Tekst źródłowy: 

niedziela, 24 lutego 2013

Reklamy, które traktują nas jak idiotów - część 1

Od czasu do czasu, zapewne jak każdy, oglądam reklamy. Bardziej wpadają mi w oczy niż je oglądam, ale jednak. Przyznaję, że często mówię w takiej sytuacji "to dobra reklama", lecz w wielu przypadkach moja ocena jest na drugim końcu skali. Przykładem dobrej reklamy jest seria reklam piwa "Żubr". Reklamy te opierają się na dowcipnej grze słów, stanowią spójną serię, nie pozwalają zapomnieć czym jest reklamowany produkt a ponad to skłaniają do samodzielnego wymyślania kolejnych spotów. W przypadku złych reklam brak każdego z tych efektów. Do tego w wielu przypadkach reklama jest nieskuteczna, bo nie pamiętam reklamowanego produktu. Dziś chciałem zwrócić uwagę na 3 reklamy, które pewnie wszyscy znają, a które to reklamy starają się wyjątkowo zrobić idiotę z oglądającego. Nie wiem, czy to skutek zbytniego wydumania czy celowy zabieg.

  • Na pierwszy ogień reklama jakiegoś środka na potencję (nie pamiętam jakiego), która głosi, że "niektóre rzeczy lepiej prezentują się w pionie, szczególnie jeśli występują podwójnie". Domyślam się, że tą rzeczą, która dobrze prezentuje się w pionie jest członek, ale dlaczego do cholery ma występować podwójnie? Ja mam jeden!
  • Reklamy Biedronki są proste. To dobry sklep i nie potrzebuje wymyślnej reklamy. Ostatnio jednak widziałem spot o czkawce. "My, Polacy, tak mamy - wszyscy jesteśmy lekarzami". Cóż - ja z czkawką do lekarza nie idę, ale kto wie co robią inni Polacy...
  • Na dobicie - ostatnio widuję reklamę, w której twórcy elektroniki (jakiś telefon chyba) w reklamie przyznają, że nie znają zasad fizyki. Zadając głupie pytania dochodzą do konkluzji, że prawa fizyki to jedynie ogólne wytyczne czy też sugestie - nie jestem pewien jakiego słowa użyto, ale firma produkująca elektronikę, która nie zna i nie wierzy w prawa fizyki nie budzi mojego zaufania.
Gdyby ktoś zauważył jakieś podobne oczywiste bzdury w reklamach - zachęcam do komentowania. Będę starał się kontynuować ten cykl, dorzucając co jakiś czas posty o kolejnych złych reklamach. 

wtorek, 12 lutego 2013

Syndrom Psa Ogrodnika

Z syndromem "Psa Ogrodnika", co sam nie weźmie a drugiemu nie da spotykamy się na co dzień. Coś takiego już jest w człowieku (a szczególnie w Polakach), czego zwalczyć nie sposób, a co powoduje, że mentalność nasza brzmi "jeśli mi nie będzie lepiej, to niech przynajmniej i sąsiadowi będzie gorzej". Postawa dziwna, bo przecież sąsiad widzi, że z jakiegoś powodu jest mu lepiej i nawet jeśli nie wie dzięki komu, to przecież z tej radości i sąsiada na grilla zaprosi. Polacy chyba jeszcze nie dorośli do tego, ze jeśli wszystkim naokoło będzie lepiej, to i mi coś skapnie. Szczególnie, jeśli mogę pomóc i nic mnie to nie kosztuje - warto. 

Jestem blogerem, a więc pisuję teksty, które zamieszczam na szeregu swoich blogów (a także w innych miejscach), obserwuję wiele blogów stale, sporą ilość blogów odwiedzam sporadycznie a na wielu jestem jednorazowym gościem. Część treści podoba mi się, część jest pomocna, sporo trafia do zakładek na później a znakomita większość jest przeze mnie jedynie omiatana wzrokiem. Jednakże zdaję sobie sprawę, że napisanie wielu z tych tekstów wymaga sporego nakładu pracy a ja otrzymuje je za darmo. Staram się więc w jakiś sposób zadośćuczynić autorowi bloga, którego wpis doceniam. Dla tych, którzy chcieliby także wyrazić uznanie ulubionemu blogerowi, kilka wskazówek:
  • Jeśli wpis jest interesujący, kontrowersyjny - zawsze staram się umieścić komentarz, wyrażający uznanie, dodający coś do tematu, zachęcający do dyskusji,
  • Jeśli zamierzam wykorzystać jakąś część materiału w moim wpisie, chcę zgłębić temat na swoim blogu, coś mnie natchnie - umieszczam w swoim poście link do bloga, z którego zaczerpnąłem. Jeśli temat jest bardzo zbliżony lub chcę wprost użyć cytatu zawsze pytam autora bloga o zgodę,
  • Wyjątkowo udane wpisy nagradzam kliknięciem w "Lubię to", "Google +1" lub w inne narzędzia do podnoszenia rankingu, wyrażenia swojego uznania i rozpowszechniania w sieci,
  • Wyjątkowo dobre blogi posiadają na moich stronach bezpośredni link do głównej strony,
  • Jeśli na blogu są reklamy - przeglądam je uważnie. Często wybieram coś dla siebie i wchodzę na stronę reklamodawcy - nawet tylko po to, by się rozejrzeć. Wiem, że jakiś drobny pieniążek trafia dzięki temu do zdolnego blogera, co zmotywuje go do dalszego tworzenia interesujących treści, a płaci za to reklamodawca - mnie to nic nie kosztuje (jedynie ułamejk czasu jaki on poświęcił na wpis, który mi udostępnił). Oczywiście jeśli ktoś chciałby w ten sposób doceniać właściciela strony, powinien odwiedzać tylko reklamodawców, którymi jest choć trochę zainteresowany i nie klikać wszystkiego na raz (zbyt duży ruch w reklamach z jednego komputera może bardzo zaszkodzić blogerowi - ja wchodzę najwyżej w jedną reklamę na danym blogu dziennie, by nie generować sztucznego ruchu - przy czym prawie zawsze jestem w stanie znaleźć coś interesującego dla mnie),
  • Jeśli na blogu są linki partnerskie, z których chcę korzystać, to nie usuwam z nich polecającego (częsta praktyka, by przy rejestracji na jakiejś stronie, w jakimś programie partnerskim usunąć polecającego). Niech polecający ma coś z tego, że zainteresował mnie ciekawym portalem - na przykład programem pozwalającym umieszczać reklamy różnych firm na swoim blogu - on dostanie jakiś odsetek moich zarobków, ale za to nadal płaci reklamodawca - mnie nic nie ubywa.
Nie warto być psem ogrodnika, bo to właśnie tego typu zachowania generują straty. Warto zapamiętać, że jeśli mój sąsiad ma lepiej, to i kosiarkę pożyczy i na piwo zaprosi, a więc także mi będzie lepiej. Pomagajmy bezinteresownie, szczególnie jeśli nic nas to nie kosztuje - wtedy możemy spodziewać się tego samego.


Z drugiej strony lubimy oszukiwać się, że pomagamy w przypadku akcji "kliknij lubię to a piesek dostanie nowy dom" i tym podobnym, które tak na prawdę są oszustwem. Klikając "lubię to" w tego typu akcji faktycznie dodajemy do listy ulubionych stronę jakiejś organizacji, firmy bądź osoby prywatnej, która od teraz może publikować reklamy na naszej tablicy. Często strony, które klikamy jako organizacje charytatywne po uzbieraniu odpowiedniej ilości obserwatorów nagle "zmieniają się" w strony firm reklamowych, handlowych i innych. Jeśli chcemy pomagać klikając, sprawdźmy najpierw wiarygodność danej strony i pomagajmy zweryfikowanym serwisom - TUTAJ link do strony skupiającej takie organizacje - wystarczy kliknąć każdą z nich raz dziennie i już możemy realnie pomagać. Warto pamiętać, że strony te też dostają dotacje za sprawą reklamodawców, których reklamy pokazują się na Twoim ekranie. Z samego klikania nic nikomu nie przyszło ot tak. 

Weryfikuj swoje działania w sieci i pomagaj tym, którzy na to zasługują.

czwartek, 7 lutego 2013

Trudne początki czytelnika

Zaniepokojony stanem Polskiego Czytelnictwa, zastanawiałem się czym spowodowany jest obecny zastój. Dlaczego czytających jest coraz mniej? Oczywiście powodów jest wiele - od niewłaściwego doboru lektur szkolnych, przez mnogość atrakcji, które wypełniają czas wolny aż do braku wzorców - choćby czytających rodziców. Przeprowadziłem wywiad wśród nieczytających znajomych i okazuje się, że wiele z tych osób chciało czytać, ale zwyczajnie nie miało co, a kierując się opinią medialną sięgało po książki, których absolutnie bym nie polecił. To jest niepokojące zjawisko, gdyż okazuje się, że czytanie może zaszkodzić czytaniu. Prawda jest taka, że dobra książka obroni się sama, zaś książka w której treść nie włożono tyle pracy co w marketing dociera do większej ilości ludzi. Niestety - nieczytający znajomi, którym nie miał kto polecić pierwszej książki, czytali gnioty promowane na każdym kroku - w telewizji i innych mediach a nawet w księgarniach. Dziwnym trafem książki, które są na szczycie list bestsellerów, przeważnie nie są najwyższych lotów. Osoba chcąca zacząć czytać, udaje się do księgarni i kupuje właśnie tę książkę. Niestety przeważnie książka nie podoba się tak, jak inne książki mogłyby się podobać, więc osoba rezygnuje z czytelnictwa - skoro książka ze szczytu list przebojów jest tak średnia, to inne, których w ogóle na liście nie ma są zupełnie beznadziejne - myśli. Ale zapytana przez kolejną osobę nieczytającą co czytała, odpowiada zgodnie z prawdą, a więc promuje kiepską książkę, zrażając kolejną osobę. Smutne.

Dlatego: Drodzy Chcący Zacząć Przygodę z Literaturą! Nie kierujcie się opiniami mediów. Nie kierujcie się opiniami znajomych, którzy nie czytają. Nie kierujcie się opiniami reklamodawców. Nie czytajcie opinii na okładce. Zapytajcie kogoś, kto czyta dużo, różnej literatury i nie ma nic z reklamowania konkretnych książek (może mieć coś z reklamowania książek, ale sam wybiera których książek). Każdy ma wśród znajomych jakiegoś wszechstronnego czytelnika, kogoś kto kocha literaturę - taka osoba będzie chciała zarazić Was swoim "nałogiem" i poleci Wam coś wartościowego. Nie wierzcie w opinie, które pojawiają się jeszcze zanim pojawi się książka...

Listę książek, które można podsunąć dziecku, by polubiło czytanie, prezentowałem w jednym z poprzednich wpisów.

Polecam także odwiedzenie mojego bloga, na którym recenzuję i oceniam książki, które przeczytałem. A  zaręczam, że dobór lektur robię osobiście.

eWUŚ

Elektroniczna Weryfikacja Uprawnień Świadczeniobiorców, to system, wprowadzony prze NFZ w celu weryfikacji pacjentów pod względem uprawnienia do leczenia. Niby wszystko poprawnie, bo dlaczego miałoby nie być (skoro informacje o funkcjonowaniu eWUŚ pochodzą od NFZ, które samo go wprowadziło). 

Zastanówmy się jednak nad prawem bytu takiego systemu w kraju, w którym każdy obywatel ma obowiązek odprowadzać składki ubezpieczeniowe. Jest to weryfikowane podczas każdej wypłaty wynagrodzenia, a więc możemy śmiało założyć, że każdy obywatel ma prawo do opieki zdrowotnej i obowiązek odprowadzania składek na ten cel (co jest sprawdzane). Państwo Polskie, za pieniądze podatników wprowadziło więc kolejny system, dublujący już istniejący, który będzie weryfikował kto do świadczeń ma prawo (choć podobno prawo ma każdy obywatel). Osobiście uważam, że dużo mniejszym kosztem byłoby leczenie tych nieubezpieczonych niż wdrożenie i obsługa tego systemu. Nikt przy zdrowych zmysłach bowiem nie podda się dobrowolnie leczeniu w Polskim Szpitalu, chyba że będzie mu ono bezwzględnie potrzebne. A ten, kto bezwzględnie wymaga opieki medycznej i tak ma do niej prawo (bez względu na odprowadzanie składek). Co ma więc na celu system eWUŚ? Otóż po raz kolejny - wyprowadzenie pieniędzy przeznaczonych na konkretny cel (na służbę zdrowia) i przekazanie ich na cel inny (cyfryzacja). W ten sposób pod płaszczykiem ubezpieczenia zdrowotnego śmiało można finansować inne cele, a obywatelowi po raz kolejny nic do tego. Dodatkowo państwo ma kolejny aparat kontroli i inwigilacji - ingerowania w życie obywateli. W oszczędności nie wierzę. 

Czy na prawdę nikt nie zorientował się ile płaci na ubezpieczenie miesięcznie i ile miesięcznie (średnio) wykorzystuje z tej kwoty? Jeśli z mojego ubezpieczenia, z którego nie korzystałem od pięciu lat, nie korzystał też nikt inny, to gdzie się podziały te pieniądze? Podobno leczymy tylko ubezpieczonych, a do lekarza nie można się dostać - znajomi próbowali i ze względu na zdrowie zmuszeni byli udać się do placówki prywatnej, gdzie koszt był mniejszy niż co miesiąc pobierany z uwagi na składkę ubezpieczeniową. Wizyta u kardiologa w publicznej służbie zdrowia to już ponad rok oczekiwania (po pół roku, tydzień przed planowaną wizytą, okazało się, że wyczerpał się limit na dany rok. Szkoda, że limit wpłat na ubezpieczenie zdrowotne pobieranych od obywateli jeszcze nigdy się nie wyczerpał).