Zdziwiłem się bardzo, gdy podczas rozmowy ze znajomymi ktoś jako wkład Unii Europejskiej przytoczył walkę o ekologię. Okazało się, że istnieją ludzie na tyle zaślepieni, że wierzą, że przepisy o ograniczeniach w emisji różnych substancji i karach finansowych wprowadzane są w celu ochrony środowiska...
Moi drodzy - przepisy te wprowadzane są w celu wyłącznie finansowym a chodzi głównie o zapewnienie rynków zbytu. Sytuacja ma się tak, że "rozwinięte" kraje Unii mają nadprodukcje - produkują więcej surowców niż im potrzeba (węgla, cementu, chemii, etc.). Kraje słabiej rozwinięte (tutaj zaliczam także nasz kraj) produkują zaś tych surowców więcej, bo więcej ich zużywają. Produkują więc na własny użytek. Unia uważa, że ogólnie podczas produkcji tych surowców powstaje zbyt wiele zanieczyszczeń. Należy więc zlikwidować część produkcji. Zamiast jednak likwidować tę część, która jest nadprodukcją w krajach "rozwiniętych", ustala się normę produkcji tak, by zamknąć część fabryk w tych krajach, które wykorzystują całą swoją produkcje (bo tak jest po równo). Więc to w Polsce zamyka się z tego powodu fabrykę, zwalnia ludzi, a następnie kupuje od Unii te nadwyżki, których teraz, po zamknięciu fabryki brakuje. Nie wytwarzamy więc, powiększamy bezrobocie i jesteśmy zmuszeni sprowadzać surowce.
Gdyby chodziło o środowisko, pozwolono by produkować surowce tam, gdzie są użytkowane, gdyż zanieczyszczenie środowiska przez transport dokłada się do bilansu. Chodzi jednak o to, by pozbyć się nadwyżek produkcyjnych, a nie o ekologie. Dla ekologii nieważne jest które fabryki zamkniemy.
Proszę więc wszystkich ekomaniaków, by chociaż spróbowali przemyśleć swoje słowa, zanim zaczną wypowiadać sie o Ekologicznej Unii Europejskiej i jej eko-ustawach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz