czwartek, 2 maja 2013

Kiedy nie mam nic do powiedzenia - milczę

Cóż - piękna sentencja, jednak skoro taki tytuł, piszę posta, a faktycznie chwilowo nie mam nic do powiedzenia (choruję, siedzę w domu, nie oglądam telewizji i nie bardzo śledzę jakiekolwiek informacje, więc nic mnie nie wkurza specjalnie). Przyznam, że to przyjemny stan i bardzo polecam wszystkim, którzy w tej zwariowanej rzeczywistości znajdą chwilę, kiedy nic ich nie wkurza - niech podelektują się tą chwilą, najlepiej w milczeniu.

Jednak nie wszyscy są w stanie zdzierżyć taki stan rzeczy. Z przykrością stwierdzam, że w naszej rzeczywistości najwięcej mówią ci, którzy do powiedzenia mają niewiele, albo wręcz nic. Co więcej - tacy, którzy do powiedzenia nie mają nic - ci mówią najgłośniej. I w dodatku faktycznie o niczym. Zagadywany bywam w autobusie, w kolejce w sklepie, nawet na spacerze. Najbardziej denerwuje, gdy odrywają od lektury. Tematyka różna - jeśli w grę wchodzi pogoda i inne lekkie sprawy - nie ma problemu. Rozumiem - samotność, chęć zagadania i uprzejmie odpowiadam, że zima w tym roku wyjątkowo ciepła, albo że drzewa wyjątkowo się zielenią. Gorzej, jeśli polityka - mam swoje zdanie, raczej niepochlebne, ale zdanie innych ludzi przeważnie nie interesuje mnie wcale - ludzie którzy chcą rozmawiać o polityce, przeważnie swojego zdania nie posiadają - powtarzają za odbiornikiem, a tego ciekaw nie jestem, bo kiedyś słyszałem co w odbiorniku mówią i wystarczy mi do końca życia. Tematem jest też często obrażanie bliźniego - "jak ona się ubrała?" albo "jak oni mogą tak publicznie?". Nie wiem jak mogą - przeważnie odwracam wzrok, kiedy nie chcę czegoś widzieć. Polecam. Szczęśliwie do patrzenia na coś konkretnego nikt nikogo jeszcze nie zmusza (poza rzeczonym odbiornikiem, ale to wybór własny). Zaskakująco duża jest grupa ludzi, którzy żyją życiem innych ludzi, nieustannie podpatrując co tamci mówią i jak się zachowują. Szczęśliwie mam tyle własnych zainteresowań, że na czyjeś sprawy czasu już nie mam. Poza tym - zaryzykuję stwierdzenie, że moje sprawy są ciekawsze. Przynajmniej dla mnie.

Przed gabinetem lekarskim - tłumy. Niby nikt nic do powiedzenia nie ma, ale zaraz zaczyna się narzekanie. Po chwili lekarz przyjmuje - dzika walka, bo ktoś tam jest bez kolejki, a ktoś inny uprzywilejowany. Można zadzwonić i się umówić (ja poszedłem z marszu i byłem drugi w kolejce), ale lepiej przecież przyjść takim staruszkom bez umówionej wizyty i wepchnąć się przed tych, którzy się zapisali, wzięli godzinę wolnego i wyrwali się na chwilę z pracy. Wychodzę z gabinetu, a tu pani zła, bo się niby wepchnąłem. Okazało się, że Pani się spóźniła i faktycznie miała "numerek' wcześniejszy, tylko kiedy przyszła ja byłem już w gabinecie. Oczywiście winnym spóźnienia jestem ja. I patrzę po twarzach w kolejce i widzę, że paniusia wszystkim już powiedziała jaką to krzywdę wyrządziłem jej przychodząc wcześniej, zamiast spóźnić się tak jak ona, żeby wszyscy mogli wejść do gabinetu spóźnieni, ale po kolei. Nie miała o czym powiedzieć, to taką sobie teorię wytworzyła. Teoria dobra jak każda inna, ale ja wedle niej żyć nie muszę.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz