Stoimy niemal na progu wejścia w życie przepisów ustawy śmieciowej. A przyznać trzeba, że poruszenie wokół tego ustawowego bubla jest spore, chociaż słuszne. Ktoś ponownie próbuje powrócić do czasów, gdy rząd centralny decydował o ujednolicenie życia całego kraju. Dodam, że jest to ktoś całkowicie pozbawiony wyobraźni.
Założenie ustawy śmieciowej było skądinąd słuszne - chodziło wszak o pozbycie się śmieci. Gdzieś w trakcie jednak przestało chodzić o śmieci, a zaczęło o źle rozumianą "sprawiedliwość" (to słowo bardzo już się w naszym kraju wypaczyło), a w rezultacie o pieniądze. Próba ujednolicenia stawek za wywóz śmieci oraz zobowiązanie gmin do zatrudniania jednej, konkretnej firmy dla rejonu nie może służyć poprawie warunków. Przetargi, jakie miano ogłosić (część ogłoszono, ale nie wszystkie) nie dość, że umożliwiają podniesienie cen, to przyczyniają się do pogorszenia jakości samej usługi.
Idea była taka, by wiadomo było jaka firma oczyszcza dany teren, co stworzyłoby możliwość kontroli i odpowiedziało na pytanie - kto jest odpowiedzialny za pozostawione śmieci. W praktyce firma wywożąca odpadki nadal nie będzie odpowiedzialna za bezpańskie śmieci. W teorii firma powinna wysprzątać cały swój teren, a opłaty powinno rozdzielić się na mieszkańców, wtedy każdy byłby zobowiązany do płacenia i nikt nie podrzucałby śmieci do innych pojemników, ani nie wyrzucał na własną rękę - w terenach słabiej zaludnionych (poza miastami) jest to dobry pomysł. W większych miastach już nie - mieszkańcy blokowisk wyrzucają śmieci pod domem, nie wożąc ich do sąsiedniej strefy, gdyż i tak nic na tym nie oszczędzą.
Następnym punktem programu jest segregowanie śmieci. Wedle nowych przepisów płacić będziemy o 40% więcej, jeśli odpadki nie będą segregowane. Dotychczas właściciele domków jednorodzinnych mogli płacić mniej za śmieci posegregowane, więc wygląda na to, że sytuacja się nie zmieni. Nic bardziej mylnego. Powstała dokładna lista śmieci, które trafiać mogą do konkretnych pojemników. Lista ta nie obejmuje wszystkich śmieci, więc część z nich musi pozostać nieposortowana, a więc wszyscy zapłacimy więcej. A już podstawowa kwota jest dużo wyższa niż to, co dotychczas sami mogliśmy wynegocjować. Warto zaznaczyć, że wybór firmy, która świadczyłaby usługi na naszą rzecz także nie należy już do nas - nie możemy zastosować zasad zdrowej konkurencji i walki o klienta za pomocą kombinacji ceny i jakości, gdyż to nie klient będzie teraz wybierał komu będzie płacił, a przetarg skonstruowany jest tak, że w Warszawie, według obecnych warunków wygrać może jedynie MPO, a więc cena (skoro może być tylko jeden wygrany) nie musi być konkurencyjna. Dodatkowo - jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że zamiast jednego kosza na śmieci miałyby w jego miejsce stanąć trzy - do segregacji. A większość Warszawskich kuchni jest jeszcze mniejszych niż moja. Poza tym - po co segregować swoje odpady mieszkając na osiedlu, gdy wedle odpowiedzialności zbiorowej, wystarczy że ktokolwiek dorzuci niesegregowane odpady do kontenera i wszyscy płacić będą te karne 40%? A gdy się złapie takiego sąsiada, to co wtedy? On odpowie, że ma gdzieś segregowanie i chce płacić drożej - i ma do tego prawo, nawet jeśli przez to wszyscy zapłacimy drożej.
Stoimy więc przed sytuacją, kiedy ktoś inny wybierze ile i komu mamy płacić za usługę i na czym ta usługa będzie polegała. Czekam na moment, kiedy wybiorą za mnie co chcę zjeść na obiad, gdzie kupić produkty i ile za nie zapłacić, w imię tego, żebym się nie przejadł.
Dodam jeszcze dwa fakty, które z pewnością "ucieszą" mieszkańców stolicy. W chwili obecnej odpady wywożone są trzy razy w tygodniu (poniedziałek, środa i piątek - przeważnie). Czy jest to uzasadnione? Wystarczy w niedzielny wieczór spróbować wyrzucić śmieci do kontenera a zobaczymy, że nie ma ich do czego wrzucić - wszystkie pojemniki są przepełnione. Wedle nowych przepisów - wystarczą dwa odbiory w tygodniu (nie wiem w jakie dni). Czyli sytuacja będzie jeszcze gorsza. Na domiar złego, by uniemożliwić wyrzucanie nieposegregowanych odpadów do ogólnodostępnych koszy na śmieci (na przykład na przystankach autobusowych czy przy osiedlowych alejkach) niektóre gminy planują usunięcie tych koszy. Problem śmieci pozostanie, ale nie będzie trzeba zastanawiać się jak "sprawiedliwie" wycenić wywóz tych nieczystości - za brudne osiedle zapłacą wszyscy mieszkańcy. Kiedyś dostawiano kosze, by pozbyć się problemu śmiecenia na ulicach (ponosimy wszak opłaty za oczyszczanie tych śmietników), teraz by pozbyć się śmieci pozbędziemy się śmietników (ale już nie opłat za nie), a każdy obywatel będzie miał obowiązek każdy śmieć, który normalnie wyrzuciłby do kosza, zabrać do domu, umyć i dopiero wyrzucić do śmieci w lokalizacji przypisanej do miejsca jego zamieszkania. Ciekawe, czy z wakacji także mam przywieźć walizkę śmieci, które po wyczyszczeniu i posegregowaniu mam umieścić w odpowiednich pojemnikach pod domem?
Z ustawy nie jest zadowolona żadna ze stron - ani klienci, którzy zapłacą więcej za gorszą usługę, ani samorządy, które mają już i tak wystarczająco dużo problemów próbując nadążać za zmieniającymi się przepisami ani firmy wywożące śmieci, którym przecież dotychczas opłacało się funkcjonować na obecnych warunkach. Kto więc na tym skorzysta nie ulega chyba wątpliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz