sobota, 29 sierpnia 2015

ZUS oszczędza na ubezpieczonych

To, że składki emerytalne i zdrowotne w naszym kraju dziwnym trafem nie służą zbyt dobrze tym, którzy je płacą wiedziałem od jakiegoś czasu. Nikt nie robi tajemnicy z tego, że instytucje, które nimi zarządzają nie są w najlepszej kondycji. Potwierdzenie tego faktu znajdujemy za każdym razem, kiedy udajemy się na wizytę lekarską, czy dostajemy wyliczenie naszej przyszłej emerytury. Są jednak sytuacje, gdy bardziej boleśnie zdajemy sobie z tego sprawę.

Jakiś czas temu czytałem o kobiecie, u której zdiagnozowano rzadką, ale uleczalną chorobę. Leczenie jednak nie należało do tanich, gdyż niewielka ilość przypadków zachorowań sprawiała, że nie było to schorzenie powszechnie znane. Gdy jednak zdiagnozowano tę chorobę (nie pamiętam już co to było), okazało się, że NFZ nie sfinansuje leczenia (pobytu w szpitalu, opieki lekarskiej), mimo iż w grę nie wchodziła żadna specjalistyczna operacja. W odpowiedzi na pismo kobieta dostała informację, że jej schorzenie jest zbyt mało znane, by fundusz pokrył koszta leczenia. Jak na ironię, kobieta ta nie mogła zrezygnować z ubezpieczenia, więc nadal, chora i nieleczona, zobowiązana była odprowadzać składki...

Żeby daleko nie szukać - jeden z członków rodziny nie dawno był na komisji lekarskiej, po złożeniu podania o skierowanie do sanatorium (jakiś przepis umożliwia emerytom, którzy pracują, więc odprowadzają dodatkowe składki, a mają jakieś schorzenia pobyt w sanatorium). Pani ta ze zdumieniem usłyszała, jak komisja odrzuca jej podanie, za powód podając to, że co prawda pacjentka żyje w ciągłym bólu, ale cierpi na chorobę przewlekłą, więc sanatorium jej się nie należy. W domyśle - nie rokuje poprawy. Owszem, ale te kilka lat temu ta sama pacjentka była w sanatorium i pobyt ten wyraźnie ulżył jej w cierpieniu. To jednak dla komisji nie było istotne. Płacić dodatkowe składki musi jednak nadal - zapewne na tych, którzy "rokują", altruistka...

Kuriozalna sytuacja przydarzyła się także mojemu dobremu znajomemu. Otóż zadzwonili do niego z OFE z informacją, że od kilku miesięcy nie odprowadza składek. Kolega odparł, że przecież składka jest ściągana z jego wynagrodzenia automatycznie i on nic sam nigdy nie przekazywał do OFE. Odpowiedź brzmiała "ZUS nie odprowadza do nas Pańskich składek". Kolegę wmurowało. "Zadzwońcie więc do ZUS w tej sprawie, skoro wiecie, gdzie tkwi problem". "Nie możemy" - odparł głos w słuchawce - "tylko Pan może rozmawiać z ZUS w sprawie swoich pieniędzy".
Kolega zadzwonił więc do ZUS, a tam usłyszał, że ZUS faktycznie od kilku miesięcy nie odprowadza składek do OFE, ponieważ nie ma na to pieniędzy. "Zaraz, zaraz" - odparł kolega. "Skoro ja płace składki, to w tym momencie macie MOJE pieniądze, żeby je odprowadzić na MOJE konto w OFE. Co mnie obchodzi, że nie macie innych pieniędzy?". "To nie takie proste" - odparł głos w słuchawce. Te pieniądze idą na opłaty". "Na opłaty? To za co ja wam płacę? Za zabieranie moich pieniędzy, których po chwili już nie macie, ja wam jeszcze płacę?" - zapytał słusznie wkurzony kolega, ale odpowiedzi się nie doczekał. Coś o procedurach, kosztach...

Refleksja nasuwa się sama - za nasze wysokie składki na NFZ (dużo wyższe niż najdroższe pakiety w prywatnych klinikach) możemy co najwyżej leczyć katar, a pieniądze na emerytury już dawno utonęły w "kosztach" ZUS i nie istnieją. Ale płacić musimy nadal, żeby znikać miało co...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz